[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A ja wiem, że coś jest między nami - powiedział ci-
chym, drażniącym zmysły głosem. - Jakieś... iskrzenie. Ty
też to czujesz, prawda?
- Nie chcę tego czuć. Zaśmiał się.
- Prawdę mówiąc, ja też nie.
Ją też to rozbawiło i z pewnością by się roześmiała, gdy-
by nie zauważyła, że Luc zamierza ją pocałować. Zrobiło
się jej gorąco i nie mogła zebrać myśli. Poza tym znowu
czuła to iskrzenie, o którym wspomniał.
- Jestem głodna - oznajmiła znienacka, robiąc krok
do tyłu. Potrzebne jej było fizyczne i psychiczne odda
lenie. - A ty?
Uniósł brew i uśmiechnął się półgębkiem.
- Co masz na myśli?
Z wysiłkiem przełknęła ślinę. Nie chciała z nim flirto-
94
S
R
wać. Miała nadzieję, że nie odczytał opacznie jej za-
miarów.
- Czy masz ochotę na czekoladową ucztę? - zapytała.
Spojrzał na nią z ukosa, w jego oczach nadal igrały
wesołe ogniki.
- No cóż, to podstawa wszystkich biwaków i obozów
skautowskich - wyjaśniła lekkim tonem. Za wszelką cenę
chciała się pozbyć tego drżenia i zmieszania.
Wszystkich niepotrzebnych emocji.
Musi jakoś przetrwać tę noc. A już teraz czuła, że będzie
się ona ciągnąć w nieskończoność. Trzeba czymś zapełnić
ten czas, czymÅ› bardzo niewinnym.
Słowami zagłuszyć niepokój.
- Na szczęście mam wszystko, co potrzebne. Przywio-
złam pełno słodyczy i kilka tabliczek czekolady. Gdzieś
powinny być nawet krakersy. Poczekaj tutaj - powiedziała.
- Zaraz wracam.
*
Odnalazła latarkę i poszła do kuchni. Lucien dorzucił
drewna do ognia. Powiedział Gwendolyn, że ją lubi i chce,
by była bezpieczna. To była prawda, ale nie cała. W isto-
cie, przez krótką, szaloną chwilę miał ochotę znowu ją po-
całować.
Właściwie pragnął czegoś znacznie więcej. Myślał o
tym, by wziąć ją w ramiona, położyć na podłodze i bardzo
wolno zdejmować z niej ubranie. A potem równie powoli
pieścić każdy centymetr jej kremowego ciała.
Czuł, że na tę myśl krew uderza mu do głowy.
Miał wrażenie, że żar, który między nimi był, wy-
starczyłby do stopienia lodu. Sam nie wiedział już, czy ma
się cieszyć z tego, że zmieniając temat rozmowy, Gwen
95
S
R
nieco rozluzniła przesyconą pożądaniem atmosferę. Czuł
się tak, jakby ktoś zdjął mu z ramion zbyt duży ciężar.
To musi być skutek stresu, który przeżywał w ostatnich
dniach, tłumaczył sobie w duchu.
W gruncie rzeczy wiedział jednak, że to nieprawda. Nie
mógł zaprzeczać faktom - między nimi coś się działo.
Gwendolyn wróciła do salonu, a w powietrzu rozszedł
się jej zapach zmieszany z wonią dymu z paleniska. Draż-
nił zmysły Luciena.
Czuł ją, patrzył na nią, mógł ją niemal smakować.
Musiał tracić rozum.
W odróżnieniu od niego Gwen była zupełnie spokojna.
Na pewno nie wyglądała na seksualnie wygłodzoną i zde-
sperowaną osobę. Albo zdążyła ochłonąć, albo potrafiła się
lepiej kontrolować.
Tyle, jeśli chodzi o jego elektryzujące, erotyczne sny na
jawie. Jej wyraznie udało się choć na chwilę zdystansować
do całej tej sytuacji. Czemu on tego nie potrafił?
Patrzył na nią, jak rozpakowuje przyniesione słodycze.
Już po chwili siedzieli przy kominku, bezkarnie lasując i
popijajÄ…c gorÄ…cÄ… czekoladÄ™.
Książę przyglądał się Gwen i było mu tak lekko i przy-
jemnie. W kąciku jej ust pozostała odrobina czekolady.
Pomyślał w rozmarzeniu, że chętnie by ją scałował.
Przyłapała go na tym, że się jej przygląda.
- Co się stało? Ubrudziłam się na twarzy? - zapytała.
Przewróciła oczami i sięgnęła po serwetkę.
- Tak, czekoladą - potwierdził.
Zdał sobie sprawę, że się na nią zwyczajnie gapi. Od-
powiedziała mu spojrzeniem osoby, która czuje się osa-
czona. Myślał o tym, co się wydarzyło przed chwilą.
96
S
R
Przyznała w końcu, że coś między nimi jest. Jednocze-
śnie dała do zrozumienia, że nie chce lub nie może tego
ciągnąć. Musiał więc postępować wyjątkowo ostrożnie.
Zmusił się, aby oderwać od niej wzrok. Co to miało wła-
ściwie znaczyć, postępować ostrożnie? Czy nie przyznał
się właśnie przed sobą, że zamierza zdobyć Gwendolyn?
I gdzie podział się jego przebiegły plan naciągnięcia jej
na zwierzenia? Przecież miał się nie angażować uczucio-
wo. Co takiego się zmieniło?
Znał odpowiedz na to pytanie. To Gwendolyn
wszystko zmieniała. I musiał uwzględnić ten czynnik w
swoich zamiarach. Nigdy nie brakowało mu odwagi, po-
stanowił więc stawić czoła nowej sytuacji. Wierzył w prze-
znaczenie. A jeśli to była ta jedyna?
- Musiałaś w dzieciństwie często jezdzić na obozy - po-
wiedział, przechodząc do następnej rundy. Znasz chyba
wszystkie skautowskie sztuczki.
Wypił łyk gorącej czekolady.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]