[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjaciele... lecz zaczekajcie! Słyszę na schodach ich kroki (czy człowiekowi nie robi się
niedobrze, jak słyszy te wilgotne, miękkie kroki? Tfu!). Zamknij drzwi na rygiel, chłopcze. Albo
nie. Mam lepszy pomysł. Oszukam tych Ziemistych, jeśli tylko Aslan ześle mi natchnienie.
Obserwujcie mnie uważnie.
Podszedł zdecydowanym krokiem do drzwi i otworzył je gwałtownym ruchem.
Rozdział 12
KRLOWA PODZIEMIA
W DRZWIACH UKAZAAO SI DWCH ZIEMISTYCH, lecz zamiast wejść do środka, stanęli
po obu stronach drzwi i skłonili się nisko, a zaraz po nich weszła ostatnia osoba, jaką chcieliby
zobaczyć, a tym bardziej jakiej się spodziewali: Pani w Zielonej Sukni, królowa Podziemia! Stanęła
tuż przy drzwiach, nieruchoma jak posąg, a jej oczy rejestrowały szybko najważniejsze fragmenty
sytuacji: troje przybyszów, .szczątki srebrnego krzesła i uwolniony królewicz z mieczem w dłoni.
Twarz jej pobladła, a Julia pomyślała, że jest to ten rodzaj bladości, jaki pokrywa twarze niektórych
ludzi nie wtedy, gdy są przestraszeni, lecz wtedy, gdy ogarnia ich wściekłość. Na chwilę
Czarownica utkwiła spojrzenie w królewiczu i wówczas w jej oczach zapłonęła żądza mordu.
Potem jakby się rozmyśliła.
Zostawcie nas samych rozkazała Ziemistym.
I niech nikt nie śmie nam przeszkadzać, dopóki sama was nie wezwę, pod grozbą tortur i
śmierci. Gnomy opuściły posłusznie komnatę, a królowa zamknęła i zaryglowała drzwi.
Jakże to, mój panie królewiczu? zapytała.
Czy twój nocny napad jeszcze nie nadszedł, czy też tak szybko się skończył? Dlaczego stoisz tu
rozwiązany? Kim są twoi sprzymierzeńcy? I czy to oni zniszczyli krzesło, które było twoim
jedynym ratunkiem?
Królewicz Rilian zadrżał, gdy usłyszał jej głos. I trudno się temu dziwić; nie jest łatwo otrząsnąć się
w ciągu pół godziny z uroku, który czynił kogoś niewolnikiem przez dziesięć lat. Potem powiedział
z wysiłkiem:
Pani, to krzesło nie będzie już więcej potrzebne. A ty, która powtarzałaś mi setki razy, jak
głęboko litujesz się nad moim żałosnym stanem, bez wątpienia uradujesz się, że zły czar nie ma już
władzy nade mną. Sądzę, że w swoich próbach ulżenia memu losowi popełniłaś, pani, jakiś błąd. To
oni, moi prawdziwi przyjaciele, uwolnili mnie od złego czaru. Jestem znowu sobą i pragnę ci
powiedzieć dwie rzeczy. A oto pierwsza. Teraz, gdy już jestem w pełni sobą, całkowicie odrzucam i
uznaję za nikczemny zamiar waszej królewskiej mości ofiarowania mi dowództwa armii Zie-
mistych, abym na ich czele wtargnął do Nadziemia; odrzucam plan uczynienia mnie przemocą
królem jakiegoś ludu, który mi nigdy nic złego nie uczynił, królem mordującym jego naturalnych
władców i zasiadającym na obcym tronie jako krwawy tyran. I druga rzecz: jestem synem króla
Narnii, Rilianem, jedynym potomkiem Kaspiana, dziesiątego tego imienia, którego nazywają też
Kaspianem %7łeglarzem. Dlatego też, pani, jest mym zamiarem, a również i moim obowiązkiem,
opuścić natychmiast dwór waszej królewskiej mości i udać się do mojej ojczyzny. Racz zapewnie
mnie i moim przyjaciołom bezpieczny przejazd przez twoje ciemne królestwo.
Czarownica nic nie odpowiedziała na te słowa, lecz przeszła spokojnym, wolnym krokiem przez
komnatę, z oczami przez cały czas utkwionymi w królewiczu. Kiedy znalazła się przy kominku,
włożyła rękę do niewielkiej niszy i wyciągnęła stamtąd pełną garść jakiegoś zielonego proszku,
który natychmiast rzuciła w ogień. Rozszedł się słodki, oszałamiający zapach. W ciągu rozmowy,
jaka wkrótce nastąpiła, zapach ten stawał się coraz mocniejszy, aż napełnił cały pokój,
przeszkadzając zebrać myśli. Potem wyjęła z tej samej niszy jakiś instrument podobny do
mandoliny i zaczęła lekko szarpać palcami jego struny, wydobywając z nich monotonne dzwięki,
których po kilku minutach nikt już nie słyszał. Im mniej się jednak je słyszało, tym głębiej prze-
nikały mózg i krew. To również utrudniało myślenie. Po jakimś czasie (a słodki zapach był już teraz
bardzo silny) przemówiła czarującym, łagodnym głosem:
Narnia? Narnia? Często słyszałam, jak powtarzasz to słowo w ataku szału. Miły książę, jesteś
naprawdę bardzo chory. Nie ma takiego kraju, który nazywa się Narnia.
A jednak on istnieje, pani odezwał się Błotosmętek. Tak się składa, że spędziłem w nim
całe swoje życie.
Czyżby? zdziwiła się Czarownica. Powiedz mi łaskawie, gdzie leży ten kraj?
Tam, w górze odpowiedział Błotosmętek śmiało, wskazując na sufit. Właściwie to... nie
wiem dokładnie gdzie.
Jak to? powiedziała królowa, śmiejąc się cicho i melodyjnie. Czyżby jakiś kraj leżał wśród
kamieni i zaprawy murarskiej składających się na sklepienie tej komnaty?
Nie rzekł Błotosmętek, z pewnym trudem łapiąc powietrze ustami. On leży w Nadziemiu.
A gdzie jest lub czym jest to... jak to nazwałeś?... NADZIEMIE?
Och, przestań udawać głupią! zawołał Scrubb, dzielnie walcząc przez cały czas z czarem
słodkiego zapachu i muzyki. Tak jakbyś nie wiedziała! Ten kraj jest nad nami, tam, w górze,
skąd widać niebo, słońce, gwiazdy. Przecież sama tam byłaś. Tam cię spotkaliśmy.
Błagam cię o wybaczenie, mój mały bracie zaśmiała się Czarownica (trudno sobie wyobrazić
bardziej rozkoszny śmiech). Nie pamiętam tego spotkania. Ale często spotyka się przyjaciół w
dziwnych miejscach podczas marzeń sennych. Lecz dopóki wszyscy nie będą śnić tego samego, nie
możesz od nich wymagać, aby to pamiętali.
Pani rzekł królewicz surowo już ci powiedziałem, że jestem synem króla Narnii.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]