[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaczyna się już przypływ, gdyż nagle rozlega się dzwon ostrzegawczy.
Po drugiej stronie jeziora pracował mężczyzna w niebieskiej bluzie. Na ten
dzwięk wyprostował się i zobaczył Kolumbinę. Nie ruszył się z miejsca, nie
pobiegł jej naprzeciw, stał nieruchomy i czekał, trzymając w ręku dużą
wiązankę białych róż. Właśnie zrywał kwiaty dla ukochanej dziewczyny.
Czekał na nią. Ona zaś, jak zahipnotyzowana, szła ku niemu, aż w końcu
stanęła przed nim, blada, milcząca, nieswoja.
Mężczyzna odezwał się pierwszy. Jego głos brzmiał szorstko,
najwyrazniej chciał ukryć wzruszenie, a może i był trochę zakłopotany.
Więc przyszłaś nareszcie! rzekł.
Przystanęła. Podniosła ku niemu na chwilę swe ciemne oczy, ale spuściła
je natychmiast, nie spotkawszy jego wzroku. Nieoczekiwanym ruchem podał
jej kwiaty. Zerwałem je dla ciebie.
Wzięła róże niepewnymi rękami. Pochyliła nad nimi głowę, ażeby ukryć
drżenie ust.
Dlaczego je zrywasz? wyszeptała ledwo słyszalnym głosem. Milczał
przez chwilÄ™.
Chodz ze mną do mego domu! rzekł. To tak blisko. Zrobiła gest
nieśmiałego protestu, ale w następnej chwili już szła przy nim bez słowa.
Szedł za nią, boso, pewnym krokiem. Błękitnymi oczami patrzył prosto
przed siebie, stanowczo i spokojnie.
Doszli do domku na skale. Otworzył drzwi i przepuścił ją przez próg.
Wszedł za nią, ale drzwi nie zamknął.
Morze szumiało. Na tle tego łagodnego pomruku głos mężczyzny rozległ
się cicho, niemal słodko:
Kolumbino, muszę ci coś powiedzieć. Kryłaś się przede mną przez cały
ten czas. Wiem. Wiem o tym. Niepotrzebnie. Te kwiaty... zrywałem je i
posyłałem ci codziennie, bo chciałem, żebyś zrozumiała, że nie potrzebujesz
się niczego obawiać z mojej strony. Chciałem, żebyś wiedziała, że wszystko
jest zapomniane, że chcę tylko twego dobra. Nie wiedziałem, jak ci dać
znać... więc posyłałem codziennie te kwiaty, sądząc, że może zrozumiesz.
One mi ciebie przypominały. Takie są białe, takie czyste...
Ach!
Ten jeden okrzyk wyrwał jej się łkający, rozpaczliwy. Zerwała się z
krzesła, rozsypała kwiaty po podłodze. Twarz ukryła w dłoniach.
Stała tak przez parę sekund w milczeniu. Wreszcie powiedziała z trudem:
Nie wierzysz w to... nie wierzysz we mnie!
Wierzę odrzekł Rufus swym niskim głosem, stanowczo, niemal
groznie.
Podniosła ku niemu błyszczące oczy, pokazując mu rumieniec wstydu,
który oblał jej policzki.
Nie wierzyłeś w to... tamtej nocy! zawołała. Spojrzał jej w oczy z
wyrazem tępego uporu.
Wtedy nie przyznał. Oczy jej zamigotały.
W takim razie, dlaczego wierzysz we mnie dzisiaj? Jak siÄ™ to dzieje?
Spojrzał jej prosto w oczy.
Może znam cię lepiej dzisiaj, niż wtedy odparł powoli. %7łachnęła się:
I to zmieniło twe zamiary!
Z kolei on się zniecierpliwił.
Mylisz się odrzekł cichym głosem. Tamtej nocy byłem szalony,
straciłem całą równowagę wewnętrzną. Ale od tej pory opamiętałem się.
Kocham cię zbyt mocno, żeby cię przymuszać. To jest prawda, którą
chciałem ci wyjawić za pomocą kwiatów. Kochałbym cię zresztą, gdybyś
nawet nie była taka jaka jesteś. Przeznaczenie...
Mówił z widocznym wysiłkiem, ale patrzył jej w oczy głęboko. Nie było
namiętności w tym spojrzeniu. Było podobne do wód jeziora w pogodny
letni dzień.
Kolumbina wpatrywała się z niedowierzaniem w tę postać, silną,
barczystą, mówiącą z takim spokojem najszlachetniejsze wyrazy, jakie
usłyszała dotychczas z ust mężczyzny. Ale widocznie uległa jego wpływowi,
bo nie okazywała już strachu.
Nie ma w ogóle czegoś, co wy nazywacie miłością, to coś nie istnieje
rzekła gorzko. Miłość jest tylko pustą nazwą, pozorem czegoś...
innego. Serce kobiety was nie obchodzi. Najlepszy dowód, że tamtej nocy,
gdyby nie burza, zostałabym tym, kim byłam w twoich oczach, kim jestem i
dzisiaj w mniemaniu ciotki Lizy. Nie odmawiałam niczego, toteż... tu
wybuchnęła złym śmiechem toteż zachowałam wprawdzie przypadkiem
cnotę, ale straciłam niewinność. Wiem więc dokładnie, na czym polega to,
co nazywacie miłością! I nigdy już nie zdołam zapomnieć...!
Urwała, trzęsąc się ze zdenerwowania. Była uosobieniem protestu i
oburzenia.
Ale błękitne oczy nie odwróciły się od niej ani na chwilę. Twarz
mężczyzny była zupełnie spokojna. Nie odpowiadał przez parę minut, dając
jej czas do namysłu, do rozwagi. Wreszcie rzekł stanowczo:
Powiem ci, co oznacza w moim pojęciu miłość, czym jest ta miłość,
którą odczuwam dla ciebie, dobrze?
Podszedł do okna i ręką wskazał mały port rybacki na dole.
Oto jest obraz mojej miłości. Jest ona murem, odpychającym od ciebie
fale życia. Jest cichą przystanią, w której nie może cię dosięgnąć żadne
niebezpieczeństwo. Nie jesteś zmuszona ulec tej miłości, ale skoro jej
ulegniesz, nic nie będzie ci zagrażać w przyszłości.
Nie jestem zmuszona! przerwała mu ostro. Nie jestem zmuszona!
Skoro wymogłeś na mnie przyrzeczenie...
Zwalniam cię z tego przyrzeczenia rzekł spokojnie.
Te kilka słów, łagodnie powiedzianych, wstrząsnęło nią do głębi duszy.
Zamknął jej usta. Stała, zaskoczona, zdumiona, patrząc na niego bystro. Pod
wpływem jego wzroku odwróciła się od okna i usiadła na sofie, jakby chcąc
uniknąć jego badawczego, przenikliwego spojrzenia.
Zaległo długie milczenie, przerywane tylko miarowym tik-tak zegara i
szumem morza.
Dzwięk dzwonu zabrzmiał głośno w ciszy letniego wieczoru.
Dobrze! Rufuś odpowiedział na to ostrzeżenie. Wróć Kolumbino
do domu, gdzie mogą się niepokoić! Idz, dziecko. Ale już się mnie nie bój!
Przysięgam na Boga, że nie dam ci powodów do tego!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]