[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A gdzie... gdzie on teraz jest? - spytał Brady zdławionym głosem.
- Pochowałem go - powiedział cicho Lijah. - Pod tą właśnie sosną. Będzie mu
tam dobrze.
Do pokoju weszła Clarice. W rękach trzymała doniczkę.
- Przyniosłam jukę. Pomyślałam sobie, że może posadzimy tę jukę koło bramy,
tam gdzie został pochowany nasz kogut. Ten kwiat będzie nam go przypominał.
Nikt się nie odezwał. Clarice, speszona, dodała niepewnym głosem.
- Przepraszam. Ja tylko tak sobie pomyślałam.
- Bardzo dobry pomysł, Clarice - powiedział cicho Harris. - Naprawdę. Po
prostu wszyscy... wzruszyliśmy się.
- Może posadzę tę jukę? - spytał Lijah.
- Nie! - rzucił porywczo Brady. - Ja!
Razem z Clarice pojechali do bramy. Zabrali ze sobą jukę i szpadel. Był piękny
dzień, wiał łagodny wiatr. Brady spojrzał w górę, na błękitne niebo, po którym
przesuwały się białe obłoki.
Białe...
Postanowili, że posadzą jukę dokładnie w miejscu, gdzie został pochowany
kogut. Brady odgarniał ziemię bardzo ostrożnie. Nie, nie chciał patrzeć na białe pióra,
ubrudzone ziemią. Wsadzili jukę do dołka, zasypali dołek i podlali roślinę. Brady
oparł się o szpadel i patrzył na jukę. W porównaniu z wysoką sosną wydawała się
bardzo mała. Miał nadzieję, że urośnie na słońcu, w tym piachu. Urośnie tuż nad
starym kogutem. Będzie kwitła na biało. Jakby on tu ciągle był, przy tej bramie.
- Jak z tobą, Brady? - spytała Clarice cicho. Potrząsnął głową.
- Zwirnięty białas... Nie zdawałem sobie sprawy, ile dla mnie znaczył... Teraz
mam tylko jedno życzenie. Dołożyć porządnie tym draniom, Manny'emu i Nate'owi.
- Myślisz, że to oni?
- Na sto procent jeszcze nie wiem. Ale dowiem się. Nikomu o tym nie mów.
Sam to załatwię.
- 172 -
S
R
- Oczywiście. Nikomu nie powiem. Brady, tylko żebyś nie wpędził się w jakieś
kłopoty.
- Trudno. Kłopoty to moja specjalność.
- Lepiej, żebyś teraz ich nie miał. W szkole udało ci się wyjść na prostą. Szkoda
to zmarnować. Proszę. Znowu będę musiała martwić się o ciebie.
Brady powoli odwrócił głowę. Uczucie w jego oczach było ewidentne.
Wypuścił szpadel z rąk, szpadel uderzył głucho o ziemię. Brady zaczął powoli
zbliżać się do Clarice.
- Brady, stój.
Podniosła obie ręce, piękne, o długich szczupłych palcach i położyła mu na
piersi.
- Brady...
- Clarice. Jeśli chodzi o naukę... Ja to wszystko zrobiłem dla ciebie.
- Dla mnie? W takim razie nie powinieneś był tego robić! - krzyknęła,
wzburzona. - Nie rozumiesz? Nie pracujesz, żeby zrobić przyjemność mnie, swoim
rodzicom albo Harrisowi! Robisz to dla siebie samego!
- Ale ja chciałbym, żebyś wiedziała, co do ciebie czuję...
Clarice gwałtownie potrząsnęła głową.
- Brady, proszÄ™, tylko nie to. SÅ‚yszysz?
- Ale przecież... coś nas łączy.
- Oczywiście!
Serce Brady'ego, ożywione nadzieją, zabiło szybciej. Niestety.
- Jesteśmy, Brady, kumplami. Spędziliśmy z sobą mnóstwo czasu. Czasami
trudno nam było dojść do porozumienia, ale zapomnijmy o tym. Ja, w każdym razie, w
przyszłym tygodniu kończę szkołę i od razu wyjeżdżam do Kalifornii. Mam swoje
własne życie, Brady, swoje własne plany. Niestety, nie jesteś w nich uwzględniony.
- Rozumiem.
Brady poczerwieniał. Cofnął się, ręce wsadził do kieszeni.
- W takim razie... nie ma o czym gadać.
- Brady, ale to wcale nie znaczy, że mi na tobie nie zależy.
- 173 -
S
R
Brady zacisnął usta. Wtedy Clarice uśmiechnęła się, tak błagalnie, jak zawsze,
kiedy chciała, żeby koniecznie ją zrozumiał. Podeszła bliżej i położyła dłoń na jego
ramieniu.
- Jesteśmy dwojgiem ludzi, którzy pracowali razem. Oboje kochali swoją pracę.
Razem przeżyli coś pięknego. To właśnie nas łączy Brady. I przyjazń.
Brady zrobił głęboki wdech, próbując dojść do ładu ze swoimi emocjami. W
głębi duszy zawsze wiedział, że z jego uczuć do Clarice nic nie wyniknie. Przez
ostatnie miesiące starał się bardzo zmienić swoje dotychczasowe życie. Clarice zawsze
go do tego zachęcała. Wierzyła w niego. W rezultacie on sam zaczął wierzyć, że uda
mu się zmienić wokół siebie wszystko...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]