[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znanego mi człowieka i będę musiał robić, co mi każe, być może nie
widząc ani sensu tej pracy, ani możliwości odmiany swego losu aż po
kraniec, w którejś z ruder Pierwszej Strefy.
Wróciłem do pokoju z pustką w głowie i z mocnym postanowie-
niem oderwania się od wszystkich gnębiących mnie myśli. Sen przy-
szedł, zaledwie przyłożyłem głowę do poduszki, lecz nie był to sen
przynoszący spokój i odprężenie napiętym nerwom, gdyż męczyła
mnie świadomość upływającego czasu, przerywana jedynie krótkimi
okresami całkowitego zatracenia się. Po którymś kolejnym przyszły
majaki - szedłem środkiem szarej, smutnej ulicy mając pełną świa-
domość śnienia, nie zamieszkane domy straszyły pustymi otworami
okien i bram podobnych jaskiniom, słyszałem nawet zwielokrotnione
echo własnych kroków odbite od ścian i bruku.
Gdzieś daleko u wylotu ulicy pojawił się czarny furgon i bezgłośnie
pędził wprost na mnie. Chciałem zejść z drogi, uskoczyć pod ścianę,
ale bezwładne nogi nie potrafiły oderwać się od ziemi, chciałem krzy-
czeć, by mnie usłyszeli ci w środku, lecz żaden głos nie przebrnął
przez ściśnięte gardło. Pędząca masa narastała nieubłaganie, poczu-
łem strużki potu spływające z czoła i choć wiedziałem, że to realny
pot z jawy nocnego Harltonu, zamknÄ…Å‚em oczy przed nieuchronnym
ciosem. A ten nie nastąpił. Zamiast niego usłyszałem głos dysponenta
nakazujący mi stanąć pod ścianą. Cofając się, patrzyłem na czarną
maskę wozu sterczącą tuż obok końca śladów uczynionych moimi
stopami w pyle ulicy. Dopiero kiedy poczułem za plecami chropowatą
twardość muru, podniosłem głowę i ujrzałem odkryty furgon, a w
nim dwa rzędy mundurowych. Siedzieli sztywno jak manekiny i salu-
towali wpatrując się we mnie szklanymi oczyma, a ich głowy obracały
110
się w miarę, jak wóz ruszał w dalszą drogę. Nagle przyśpieszył i bez-
szelestnie zniknął w kłębach pyłu wznieconego pędem.  Szanuję cię !
- usłyszałem znów ten sam głos. Dochodził z wypalonej bramy po
przeciwnej stronie ulicy. Widać tam było niepozorną postać mężczy-
zny odwróconego do mnie plecami.  Dlaczego? - zapytałem. - Prze-
cież nie jestem waszym człowiekiem . - Zamiast odpowiedzi zaniósł
się starczym chichotem i śmiał się, śmiał się niepowstrzymanie, aż
śmiech przeszedł w rzężenie i zgasł w napadzie kaszlu.  Skąd...
wiesz... - wybełkotał poprzez świszczący oddech - czy już nie jesteś
członkiem Nadzoru? - uspokajał się szybko, a jego głos rozbrzmiewał
głośno i wyraznie mimo dzielącej nas odległości.
Poczucie nierealności powróciło ze zdwojoną siłą chcąc mnie wy-
prowadzić na jawę, a ja walczyłem z nim uparcie, bo zamierzałem we
śnie zrobić coś, na co nie wolno mi było zdecydować się w rzeczywi-
stości.  O ludzkich losach decyduje System, nie pytając nikogo o zda-
nie, bo sam najlepiej wie, gdzie jest czyje miejsce w społecznym labi-
ryncie. Podjąwszy decyzję, natychmiast wprowadza ją w życie, stwa-
rzając sieć nowych powiązań między ludzmi, przy czym niektórzy z
nich nawet przez dłuższy czas nie orientują się w zachodzących zmia-
nach i nie rozumieją celu własnego działania, a tym bardziej celów
nadrzędnych. Stan taki bynajmniej nie jest szkodliwy dla celów! Z
punktu widzenia Migratonu najważniejszą sprawą jest, by obiekt
sprawdzał się w miejscu działania, jeśli czyni to, jest premiowany, a
główną nagrodę stanowi wciągnięcie na listę Nadzoru . W miarę jego
słów posuwałem się w kierunku bramy, gdzie czerniała jego nieru-
choma postać. Już mogłem rozróżnić fałdy zbyt długiego płaszcza
dotykającego nieomal ziemi i łuk przygarbionych pleców, i siwe ko-
smyki włosów na głowie. Jeszcze tylko kilka kroków rozciągniętych w
mnóstwo spowolnionych ruchów, jeszcze wstrzymać oddech, by on
nie usłyszał, uciszyć stukot serca...  Człowiek, choćby nawet nie
chciał, staje się członkiem jakiejś grupy z chwilą, gdy działalność dla
niej zaczyna mu przynosić korzyści . - Ręka spada na bark mówiące-
go i silnym szarpnięciem odwraca do światła... człowieka bez oblicza.
Bez oczu, nosa, ust. Wielka blizna twarzy szydzi z moich wysiłków, a
ciałem wstrząsa śmiech płynący znikąd.  Co ty wyprawiasz, Grey! -
odzywa się z wymówką w głosie.
Z ulgą powracam w rzeczywistość nocy i czterech ścian pokoju,
lecz głos podąża za mną, słyszę go tuż obok, jak tamten.
- Pytam siÄ™, co ty wyprawiasz!
ni
Zwiecę światło, otwierani drzwi na korytarz. Nikogo. A głos był!
Na pewno.
- Jest tu ktoÅ›?
- No, wreszcie - rozlega się z głośnika ukrytego w obudowie noc-
nej szafki, stojącej tuż obok łóżka. - Poznajesz mnie?
- PoznajÄ™.
- Zejdziesz zaraz na dół i będziesz czekał przed wejściem do bu-
dynku numer 8. Zrozumiałeś?
- Tak.
Wyłączył się. Włożyłem ubranie, wypiłem kubek wody z karafki
stojącej na szafce i wyszedłem w wilgotną ciemność nocy, przesiąk-
niętą wodnym pyłem, przenikającym odzież aż do skóry. Wyznaczony
dom był gdzieś w czerni, po przeciwnej stronie ulicy; pamiętam
ozdobne żelazne słupki po obu stronach bramy wjazdowej i wykutą w
kamieniu figurkę słonia nad wejściem. Szedłem, sunąc ręką po mu-
rze, aż potknąłem się na słupku i zatrzymałem w niszy, bardziej wy-
czuwalnej niż widocznej.
Pewnie znów odezwie się za zamkniętymi drzwiami - myślałem
wodząc palcami po wypukłościach rzezby i zwiniętych płatach farby,
kryjącej spękane drewno. W nikłym blasku jedynego w uliczce, oświe-
tlonego okna rysowały się czarne fasady najbliższych domów, a w
smudze poświaty połyskiwały płyty bruku wypolerowane przez stule-
cia.
Czekałem. Z początku w napięciu wyolbrzymiającym każdy szmer,
z upływem czasu przechodzącym w obojętność, potem w zniecierpli-
wienie. Nikt się nie zjawiał. W końcu zacząłem wątpić w realność roz-
mowy i zastanawiać się, czy nie była ona wytworem mojej wyobrazni.
Kiedy już całkowicie zwątpiłem, że ktoś przyjdzie na spotkanie ze
mną - pojaśniało w oddali i ostre światło reflektorów wymiotło ciem-
ność z wąwozu uliczki.
Furgon powoli przetoczył się ku mnie i znieruchomiał w odległości
kilku kroków. Ucichł szum silnika, zgasły światła i ciemność zapadła
jeszcze czarniejsza niż przed chwilą. Teraz bałem się jej i oni o tym
wiedzieli. Płynęły sekundy rozciągnięte w wieczność, a furgon mil-
czał, chociaż musieli mnie zauważyć, zanim wyłączyli reflektory.
- Wsiadaj! - znajomy głos dysponenta dobiegł z ciemności.
Boczne drzwi odskoczyły z cichym trzaśnięciem i znalazłem się w
ciasnym pudle furgonu. Jedna mała żarówka rozpraszała ciemność
wnętrza wybitego grubą, ozdobną tkaniną i wyłożonego stosami
112
wielobarwnych poduszek. Wóz ruszył. Jedyne co mogłem zrobić, to
liczyć zakręty. Po piątym zatrzymał się, a w ciszy znów usłyszałem
jego głos:
- Nasze hasło:  Czterdziesty piąty narożnik . Z twojej dotychcza-
sowej pracy w zasadzie jestem zadowolony. A czy ty masz do mnie ja-
kieś prośby? %7łyczenia?
- Nie mam.
- Dziwny z ciebie człowiek, Grey. Ktoś inny starałby się wycią-
gnąć ze mnie, co się tylko da, a ty o nic nie pytasz i niczego nie po-
trzebujesz.
- Mam wszystko, co niezbędne do życia, a ważniejszych od siebie
wypytywać nie należy.
- Daleko zajdziesz! - powiedział z uznaniem. - A ja ci w tym po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl