[ Pobierz całość w formacie PDF ]

158
żeby go zgładzić. David był dumny z faktu, że słoń wyniuchał Jurne i za-szarżował
tak błyskawicznie. Gdyby nie strzał ojca, zabiłby Jurne, ale zdołał go już tylko rzucić
na pień drzewa i umierając raz jeszcze zaata-kować, zupełnie jak gdyby śmierć była
tylko jeszcze jedną raną, aż wresz-cie płuca jego wypełniła krew i oddychanie stało
się niemożliwe. Tego wieczoru przy ognisku David patrzał na Jurne, który siedział z
pozszywaną twarzą i złamanymi żebrami, starając się oddychać możliwie płytko, i
zasta-nawiał się nad tym, czy słoń rozpoznał go i czy dlatego chciał go zabić. David
miał nadzieję, że tak właśnie było. Słoń stał się dla niego bohate-rem zajmując w jego
sercu miejsce, które przez tyle lat zajmował ojciec. Nie przypuszczałem, że potrafi
się zdobyć na taki wysiłek, myślał, on, taki zmęczony i taki stary. Mało brakowało, a
zabiłby Jurne. Nie patrzał na mnie, tak jak gdyby mnie też chciał zabić. Myślę, że
było mu smutno.
tak samo jak mnie. Chciał tego dnia odwiedzić starego przyjaciela a dopadła go
śmierć.
Zdawał sobie sprawę z tego, że napisał bardzo młodzieńcze opowia-danie o bardzo
młodym chłopcu. Czytając je zauważył kilka słabych miejsc wymagających
wyjaśnień, by czytelnik zrozumiał, że mowa jest o praw-dziwym zdarzeniu, i miejsca
te zaznaczył kreskami na marginesie.
Doskonale pamiętał, jak wszelka godność opuściła zwierzę w momencie, kiedy
zgasło jego oko, i że kiedy powrócił wraz z ojcem i plecakami, ciało słonia zaczynało
już puchnąć, mimo że wieczór był chłodny. Prawdziwy słoń przestał istnieć, na jego
miejscu zostały szare, pomarszczone, obrzękłe zwłoki i ogromne, nakrapiane brązowo
i żółto kły, powód, dla którego go zabili. Na kłach znajdowały się również plamy
zakrzepłej krwi i David paznokciem zeskrobał odrobinę skrzepu podobną do
zastygłego lakieru pie-częci i wsunął go do kieszeni koszuli. To było wszystko, co
pozostało mu po słoniu, z wyjątkiem zalążka wiedzy o samotności.
Wieczorem przy ognisku po uporaniu się z cielskiem słonia ojciec znów usiłował
rozmówić się z Davidem na serio.  Davidzie  rzekł  Jurna mówi, że nikt nie ma
nawet pojęcia, ilu on zabił ludzi.
 Ale wszyscy oni chcieli najpierw jego zabić.
 Oczywiście  przyznał ojciec.  Przecież miał te wspaniałe kły.
 To dlaczego nazywasz go mordercÄ…?
 Nie chcę się z tobą sprzeczać  zgodził się ojciec.  Szkoda, że ci się to
wszystko tak pomieszało.
 Szkoda, że nie zabił Jurny.
 Chyba przesadzasz  powiedział ojciec sucho.  Jurna to twój przyjaciel,
przecież dobrze wiesz.
 Już nie.
159
 Nie mów mu tego.
 On to wie.
 Myślę, że go przeceniasz  zauważył ojciec i na tym skończyła się ta rozmowa.
Kiedy wreszcie znalezli się znów bezpiecznie przy ulepionej z gliny chacie wraz z
kłami, które oparli ojej ścianę w taki sposób, żeby ich końce stykały się u góry, kłami
tak wysokimi i grubymi, że ludzie nie chcieli wierzyć w ich prawdziwość nawet, gdy
ich dotykali, i nikt, nawet ojciec, nie był wystarczająco wysoki, by sięgnąć do
miejsca, w którym się zagi-nały, i Jurna, i ojciec, i on byli bohaterami, a Kibo psem
bohatera i wszyscy mężczyzni, którzy pomogli nieść kły, także byli, może już nieco
pijanymi i wkrótce całkiem pijanymi bohaterami, ojciec zwrócił się do Davida: 
Czy chcesz, żeby znowu była między nami zgoda?  zapytał.
 Tak  odparł David, w pełnej świadomości faktu, że odtąd już nigdy nie będzie
nikomu powierzał swoich myśli.
 Cieszę się  uśmiechnął się ojciec.  Tak będzie lepiej i prościej.
A potem usiedli na stołkach dla starców w cieniu wielkiego figowca, wpatrzeni w
oparte o ścianę chaty kły, pili miejscowe piwo z tykiew, piwo przyniesione przez
młodą dziewczynę i jej młodszego brata, który nagle przestał być uprzykrzonym
darmozjadem i stał się sługą bohaterów, a obok leżał bohaterski pies bohatera ze
starym kogutem między łapami, kogu-tem, który został podniesiony do rangi
ulubionego ptaka bohaterów. Siedzieli, pili piwo, a po chwili rozległy się dzwięki
bębna i rozpoczęła się Ngoma *.
David wyszedł ze swojego pokoju, beztroski, pusty w środku, a zara-zem jakoś
dziwnie z siebie dumny, i zobaczył Maritę. która czekała na niego na tarasie opalając
się w jasnym słońcu wczesnego jesiennego poranka, o którego istnieniu zupełnie
zapomniał. Wspaniały był ten chłodny i cichy poranek. Morze na dole było płaskie i
spokojne, a na horyzoncie odcinając się od ciemnego pasma gór błyszczało białe
zakole Cannes.
 Bardzo cię kocham  powiedział David do dziewczyny. Gdy wstała, otoczył ją
ramieniem, pocałował i wtedy zapytała:  Skończyłeś opowia-danie?
 Oczywiście  odparł.  A czemużby nie?
 Kocham cię i jestem z ciebie dumna  oświadczyła. Objęci, wpa-trzeni w morze
przeszli kilka kroków.
 Ngoma (w jeż. suahili)  zabawa. tańce, obrzędy.
 Jak siÄ™ masz. dziewczyno?
 Bardzo dobrze. Jestem szczęśliwa. Czy ty mnie naprawdę kochasz, czy tylko ten
piękny poranek kazał ci to powiedzieć?
 Poranek  roześmiał się David i znów ją pocałował.
 Czy dasz mi je do przeczytania?
 Za piękny dzień do czytania.
 Chciałabym to zrobić po to. żeby móc odczuwać to samo, co ty. a nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl