[ Pobierz całość w formacie PDF ]

WystarÝ
czy, \e mój syn poszedł na front. Niech się biją tam, ale tutaj niech będzie porządek! A gdzie
siÄ™ poliÝ
cjanci pochowali? Miasto bez policjanta! Właśnie teraz, kiedy są najbardziej potrzebni. Koło
magistraÝ
tu lecą papiery, całe stosy, katastry, spisy majątku, hipoteki, pokwitowania za podatki,
urodziny, Å›luÝ
by, pogrzeby! Teraz nikt nic nie będzie wiedział, kto winien, kto zapłacił, wszyscy równi!
Tylko MeÝ
sjasza jeszcze brakuje! Czego trzeba więcej! Jeszcze zanim się coś zaczęło, przychodzi do
mnie mój
stró\ i powiada: "Będą zarzynać". Nawet nie zapytałem, kogo, tylko złapałem go za kark i
zrzuciłem
ze wszystkich schodów. Teraz jeszcze zbiera zęby.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Syn na drugiej furze rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™. ZatrzÄ™sÅ‚y mu siÄ™ bary. ZawstydziÅ‚ siÄ™ i nasunÄ…Å‚ na oczy suÝ
kiennÄ… czapkÄ™ z daszkiem.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Czego się śmiejesz? Głupota cię pcha?
0 0
l128 3
- Tato - powiedział - jedzmy ju\, jak długo będziemy tak stali?
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Piekarz Wohl cmoknął na konie. Odwrócił się jeszcze i spytał, czy cadyk się czegoś napije.
Jest
upał i nigdzie ju\ się nie zatrzymają. I w ogóle potem mo\e nie być.
0 0
l128 3
- Dajcie mu spokój. On nic nie chce - odparł rudy chasyd z cienką bródką. Był w samej
jarmułce,
bo kapeluszem wymachiwał dla ochłody w stronę cadyka. - Jeśli ju\, to dajcie lepiej pić
biednym roÝ
baczkom.
0 0
l128 3
Biedne robaczki na drugim wozie, brudne od potu i łez, rozgrzane słońcem, w grubych
spencerÝ
kach, owinięte chustami, \eby się nie przeziębiły, pochlipywały cichutko. Wśród tłumoków
tłoczyły się
kobiety w perukach, czerwone od gorąca. Zapięte wysoko pod szyję, siedziały z odrzuconymi
gÅ‚owaÝ
mi, wpół opuszczonymi powiekami, trzymały chusteczki i wycierały pot z fałdów twarzy.
śona cadyka
miała na sobie czarno-srebrny szal, zało\ony za uszy i związany pod brodą. Pochylona,
wpatrywała się
w dziecko na kolanach chłopskiej mamki. Mamka zmieniała pieluszki. Potem dawała
niemowlęciu
piersi. Nie chciało ssać. Mamka wyciągała du\ą pierś i chowała ją z powrotem. Wyciągała i
chowała.
Dwie inne matki karmiły swoje dzieci, przykrywając wyjętą pierś chusteczką do nosa.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Synowa starego Taga, Mina, i wnuczka Lolka wyniosły ręczniki i wodę.
0 0
l128 3
Kobiety zeszły z wozu i umyły ręce, twarze i szyje. Wzdychały z zadowolenia. Zciągały
dzieci
z wozu i rozbierały je, a\eby się te\ odświe\yły wodą. Mę\czyzni stanęli razem i polewali
sobie tylko
paznokcie i końce palców, następnie przecierali powieki. Jewdocha przyniosła w skopku
Å›wie\y poÝ
łudniowy udój i rozlewała mleko do kubków. Dzieci chciwie piły i domagały się jeszcze.
Zdjęto z nich
chusty, rozluzniono spencerki. Uwolnione, biegały po ogródku przed domem, deptały grządkę
z rezeÝ
dą. Starsze właziły na plecione ogrodzenie na podwórzu. Potem wracały i krzyczały, \e chcą
jeść.
Matki wyciągały z białych kawałków płótna ser, masło w fajansowych garnuszkach,
smarowały chleb.
Na koniec kładły na trawie jabłka i rozgniecione ju\ brzoskwinie.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- No, szybko! Jedziemy - popędzał rudy chasyd. - Zjedzone? Wypite? No, to w drogę.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Usadowili się na furach. Mę\czyzni oddzielnie, kobiety oddzielnie. Pierwszy wlazł cadyk,
któreÝ
go rudy zaprowadził za drzewo i przyprowadził z powrotem. Za nim wdrapała się na kozioł i
do kosza
ósemka chasydów. Jeden z nich, młody chłopiec, prawie dziecko, o bladej twarzy i du\ych
oczach
przez pół twarzy. W szerokich kapeluszach, czarnych chałatach, półbutach i białych
poÅ„czochach: jeÝ
den z prawym ramieniem wy\szym, jeden wysoki, jasny, najpiękniejszy ze złotymi
korkociÄ…gami pejÝ
sów, jeden najwy\szy o twarzy białej jak kawałek płótna z dziurami na oczy i usta, jeden
najmniejszy
i gruby, jeden chudy ze sterczącą drucianą brodą, jeden młodzieniec z puchem zamiast
zarostu na twaÝ
rzy, jeden na krótkich, krzywych nogach, jeden siwy, najstarszy. Kłębili się, chwytali za
ramiona, jakby
chcieli jeden drugiego wyprzedzić w wyścigu do cadyka. Kobiety usiadły spokojnie, powoli
naokoło
\ony cadyka. Cadykowa podziękowała staremu Tagowi, jego wnuczce Lolce i jego synowej,
a rudy
podziękował staremu Tagowi i w imieniu cadyka polecił jego dom i rodzinę Bogu, który
nigdy nie zaÝ
pomina zesłać na swój wybrany naród jakiegoś nieszczęścia. Jak to mówią prości ludzie: Bóg
to nasz
tate, jak nie daje dziury, daje Å‚atÄ™.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Mamka wetknęła pierś w usta krzyczącego niemowlęcia. Tym razem się udało, dzięki Bogu!
Cadykowicz chwycił i zaczął gwałtownie ssać. Niech rośnie zdrowo!
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Znowu nastała cisza. Bezbronna cisza. Cisza szosy powoli wpuszczała nieprzyjaciela. Szosa
była
obojętna. Nieprzyjaciel był obojętny. Co nieprzyjaciela obchodzi \ycie i rodzina starego
Taga? Wróg
nic nie wie o nich. Nic nie wie o istnieniu Miny i Lolki. Nie zna ich twarzy ani imion, ale w
jednej
chwili stawał się najwa\niejszą istotą, jak Bóg, który daje albo odbiera \ycie. Jak Mu się
spodoba.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Pola po obu stronach gościńca stały puste, obojętne, choć od wczoraj nie zmieniło się ani
jedno
zdzbło trawy.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
W trójkę wpatrywali się przez uchyloną firankę, a\eby ujrzeć pierwszego kozaka.
0 0
l128 3
Pusto.
0 0
l128 3 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl