[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Po pewnym czasie władze sowieckie postanowiły przeznaczyć szpital wojskowy przy
Ayczakowskiej wyłącznie dla żołnierzy sowieckich. Rannych i chorych Polaków przeniesiono do
innych szpitali. Ja dostałem się do szpitala Kasy Chorych przy Kurkowej. Chociaż i ten szpital
znajdował się pod ścisłym nadzorem bolszewików, ale panowała w nim znacznie większa
swoboda. W szpitalu przychodziło do mnie wielu ludzi, przyjaciół, znajomych, a czasem zupełnie
obcych. Otrzymywałem informacje o tworzących się organizacjach podziemnych. Wszyscy byli do
głębi przejęci nieszczęściem Polski, nikt jednak nie upadał na duchu. Wierzono mocno, że w
końcu Niemcy i Rosja Sowiecka zostaną pobite. Ufano przede wszystkim potędze Anglii.
Wyrażano przekonanie, że Ameryka wejdzie do wojny. Ileż w tym czasie krążyło plotek! Jedne
mówiły, że tworzy się milionowa armia w Syrii, która ma uderzyć na Kaukaz. Inne, że lada dzień
rozpocznie się ofensywa francuska. Albo że Włosi znajdą się po stronie sojuszników, że niektóre
oddziały włoskie są już w Rumunii.
Zrównanie złotego z rublem sowieckim spowodowało ogromną zwyżkę cen. Rabunki i
grabieże, organizowane zarówno przez władze okupacyjne, jak indywidualnie, podkopywały
całkowicie zaufanie. Szczególnie trudne było położenie tych, co uciekając przed Niemcami
znalezli się z niewielką ilością zabranych rzeczy, z małymi oszczędnościami, w przeludnionych
miastach. Rzesze uchodzców kierowały się na zachód, w celu wydostania się spod opieki
sowieckiej. Bolszewicy coraz silniej organizowali ochronę graniczną, szczególnie granicy
rumuńskiej i węgierskiej. Codziennie przewożono przez Lwów dziesiątki wagonów z naszą
młodzieżą, którą złapano przy przejściu granicy. Nieszczęśliwi, stłoczeni w zaplombowanych
wagonach, wyli z głodu, pragnienia i zimna. Chociaż straże sowieckie strzelały do podchodzących
do wagonów, jednak ludność Lwowa z narażeniem życia starała się im pomóc kawałkiem chleba
lub odzieżą. Wszystkie wagony kierowano na wschód. 22 pazdziernika 1939 przeprowadzono
tzw. wybory. Już sam fakt wyborów był bezprawiem, gdyż odbywały się na siłą zagarniętych
terenach pod naciskiem obcych bagnetów i terrorem NKWD. Można było głosować wyłącznie na
wyznaczonych kandydatów, których olbrzymia większość rekrutowała się z obywateli Związku
Sowieckiego, członków partii bolszewickiej, sprowadzonych na okupowany teren często
wyłącznie tylko na okres wyborów. Poza tym urny wyborcze były pod opieką komitetów
komunistycznych i agentów NKWD. Najdobitniej scharakteryzował to stary %7łyd z Wiśniowca, w
którego oberży zatrzymywałem się kilkakrotnie podczas manewrów, a który odwiedził mnie w
20
szpitalu: - Ja panu powiem. U nas w miasteczku kazali nam głosować na dwóch kandydatów
komunistów, których nikt nie znał. Umówiłem się z całą moją rodziną i wieloma znajomymi, że
wrzucimy białe kartki. Może oni się wystraszyli, ale ja na pewno wrzuciłem kartkę białą. A
tymczasem obydwaj kandydaci zostali wybrani jednogłośnie. W urnie nie znaleziono ani jednej
białej kartki. W szpitalu, mimo najbardziej troskliwej opieki, ranni umierali w nieoczekiwanie
wielkiej ilości. Nigdy jeszcze do tej pory nie widziałem tylu zakażeń od odłamków pocisków
niemieckich. Lekarze zastanawiali się, czy nie było w nich substancji trującej. Zaniepokoiło mnie
zainteresowanie władz sowieckich moją osobą. Różni dygnitarze odwiedzali mnie coraz częściej,
aż zjawił się komendant miasta gen. Iwanow, wraz z kilkoma enkawudystami. Odbyła się długa
rozmowa polityczna. Wystąpił z propozycją tworzenia rządu polskiego pod opieką sowiecką.
Całość wyglądała niewyraznie i mglisto. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Sowiety myślą o
stworzeniu rządu polskiego, bo nie wiedziałem, że według pierwszej umowy sowiecko-
niemieckiej, Sowiety miały otrzymać ziemie polskie do Wisły. Przypuszczałem, że chodzi im
jedynie o dywersję w stosunku do naszego legalnego rządu, który działał w Paryżu w nowym
składzie, utworzony przez gen. Sikorskiego. Po wielokrotnych długich rozmowach
zaproponowano mi wstąpienie do Armii Czerwonej, robiąc jednocześnie daleko idące obietnice
osobiste: - Damy panu stanowisko komandarma (dowódca armii). Odmówiłem. - Niech się pan
dobrze zastanowi; my jeszcze o tej sprawie pomówimy. Nie wiedziałem, czy miała to być grozba,
w każdym razie zorientowałem się, że muszę jak najszybciej opuścić szpital i zniknąć. Chodzić
jeszcze nie mogłem, gdyż kula nie wyjęta z uda i rany dokuczały. Niepodobieństwem było
ryzykowanie w tych warunkach ucieczki na Węgry czy do Rumunii. Ukrywanie się we Lwowie
należało do rzeczy bardzo trudnych. Postanowiłem przedostać się pod okupację niemiecką i po
przyjściu do zdrowia starać się o wydostanie na Węgry przez Słowację. Znałem niemiecki, nadto
liczyłem na mojego byłego podkomendnego w kampanii r. 1919 i 1920, obecnie inspektora straży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl