[ Pobierz całość w formacie PDF ]

glądało na to, że im się zupełnie nie spieszy. Pożeracz Chmur twierdził, że prace
w ruinach potrwają dłużej.
 Są bardzo dokładni. Wyrywają kamień po kamieniu. Ryją w ziemi jak stado
kretów. Dużo z tego miejsca nie zostanie.
Zastanawiałem się, o co może chodzić piratom. Równanie z ziemią kamien-
nych ścian jest ciężką pracą i nikt nie robi tego dla przyjemności. Rozwiązanie
zagadki nasuwało się samo. Skarby.
 Jakie skarby?  zdziwił się Pożeracz Chmur.  Smocze skarby. To jest smo-
cza wyspa, tak? Szukają smoczego skarbca, mogę się o to założyć.
 Powariowali  stwierdził Pożeracz Chmur z niesmakiem.   A myślałem,
że mamy tu tylko jednego szaleńca. Ryzykowali spotkanie z nami, smokami, dla
garści jakichś blaszek?
Wzruszyłem ramionami i zaraz tego pożałowałem, bo znów zabolało.
 Nie bądz taki zarozumiały. Dużo tu widziałeś tych straszliwych smoków?
A ciebie, bohaterze, zabili na samym poczÄ…tku.
Posmutniał i zaczął lizać łapy. Zastanawiał się chwilę, a potem ożywił.
 Nic nie znajdą, to pewne. Za dwa dni odpłyną.
Obawiałem się, że nie będzie to takie proste.
 Zaczęli od ruin, ale jeśli są uparci, przeryją całą wyspę. A przy okazji wytłuką
wszystko, co tu żyje. Wiem, co potrafią tacy ludzie.
96
Pożeracz Chmur spojrzał bezradnie. Polizał Liskę, która próbowała wspiąć się
na jego łapę i ześlizgiwała się raz za razem.
 To co zrobimy?
 Musimy stąd zniknąć.
Postanowiliśmy przenieść się na wyspę Pazura. Szaleniec wydał nam się mniej
grozny niż gromada bandytów uzbrojonych w kusze. Co prawda, istniała możli-
wość, że piraci trafią i tam, lecz ta przeprowadzka dawała nam przynajmniej tro-
chę czasu. Czekaliśmy na zmierzch, gdy słońce szybko, jak to na południu, scho-
wa się za horyzontem, a ciemność zapewni nam bezpieczeństwo. Gdy wreszcie
zapadł zmrok, zaczęły się nowe kłopoty. Pożeracz Chmur doskonale zdawał sobie
sprawę, że nie zdołam utrzymać się na jego karku bez zabezpieczenia. Odsuwał
jednak od siebie tę myśl jak najdalej. Proponował w zamian rozmaite nierealne
pomysły. Miałbym trzymać się jego sierści lub podróżować w smoczym pysku.
Mrówki przebiegły mi po plecach na samą myśl o tym. Wystarczyła chwila spę-
dzona w paszczy Aagodnej, bym pokaleczył się (na szczęście nieznacznie) o spi-
czaste zęby. Poza tym, co z Liska? Pożeracz Chmur nie utrzymałby w zębach nas
obojga jednocześnie.
Marnowaliśmy czas. Czułem się coraz gorzej. Nastroszony Pożeracz Chmur
wykłócał się i szczerzył zęby. Wreszcie uciąłem te jałowe przepychanki.
 Albo przepłyniesz na tamtą wyspę z nami obojgiem na grzbiecie, albo prze-
lecisz, ale tylko z Liska. Beze mnie! To jasne, ośli łbie?
Położyłem się i zamknąłem oczy, na znak, że uważam sprawę za zakończoną
ze swej strony. Teraz Pożeracz Chmur miał podjąć męską decyzję.
Długo ze sobą walczył. Zdążyłem prawie zasnąć, gdy znów nawiązał kontakt.
Był przerażony, a jednocześnie czuł się jak bohater. W tej chwili jestem w stanie
bardziej docenić jego poświęcenie. Wtedy odczułem tylko ulgę.
 Właz na mnie, ty oprawco  przekazał smok.   Dasz sobie radę? Podam
ci Liskę. Uważaj na nią.
Rozpłaszczony na ziemi Pożeracz Chmur nie był dla mnie zbyt wysokim
wierzchowcem. Trzymałem się go głównie kolanami, obie ręce mając zajęte smo-
czym szczenięciem. Pożeracz Chmur wstał ostrożnie, wysunął się z ukrycia, pe-
netrując jednocześnie wzrokiem otoczenie. Wiedziałem, że to, co dla mnie było
niemal całkowitą ciemnością, dla jego oczu to zaledwie szarówka.
 Nikogo nie ma. Kamyk, żebyś wyłysiał. . . nienawidzę wody. . . Wyzdrowiej
tylko, a zobaczysz, jak cię stłukę. . . !
Pokiwałem tylko głową.
 Dobrze, dobrze. Tylko wejdz do morza, błagam.
Cofnął się jak oparzony, gdy fala obmyła mu łapy.
Prosiłem go, groziłem i przeklinałem na przemian. Czułem jego mięśnie na-
pięte pod skórą, twarde jak drewno.
97
 Pożeracz Chmur! Zaraza i śmierć! Niech cię otchłań pochłonie! To nie boli!
ZmuÅ› siÄ™!
Wszedł wreszcie do wody, na łapach sztywnych niczym słupy. Zanurzał się
coraz głębiej. Woda podmyła mu brzuch. . .
 Nie umiem pływać!. . .   to był ostatni wybuch paniki. Zdzieliłem go z ca-
łej siły piętami, jak narowistego konia. O mało co, a spadłbym.
 Rozpostrzyj skrzydła i ruszaj łapami. To łatwe.
Był na tyle przytomny, że zrobił tak, jak kazałem. Jego skrzydła rozłożyły
się na wodzie, utrzymując nas na powierzchni jak tratwa. Chwaliłem Pożeracza
Chmur i podtrzymywałem na duchu. Byle tylko nie zawrócił do brzegu lub nie
próbował wzbić się w powietrze.
 Zwietnie ci idzie. Bardzo dobrze. Tylko tak dalej. To naprawdÄ™ proste.
Pod koniec powtarzałem to całkiem mechanicznie. Wyspa Pazura rosła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl