[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wszystko przesuwało się przed nią jak we śnie, tylko mocny ciepły uścisk
ręki Hassa odczuwała jak coś cudownegol. Ale potem coś jeszcze przepłynęło
jak fala przez jej świadomość - były to słowa starego pastora:
- Póki was śmierć nie rozłączy.
Słowa te przeszyły Różę jak dreszcz. Ach, jakże blisko stała śmierć za tymi
czterema młodymi parami! I czy dłoń, która teraz mocna i pełna życia
obejmowała jej rękę, także po wojnie wyciągnie się do niej pełna życia?
Róża padła na kolana i wraz z innymi modliła się z całą gorącą żarliwością
swego serca.
- Ojcze na niebie, pozwól mu wrócić w pełni zdrowia do domu. Będę cicho i
skromnie kroczyć u jego boku, niczego więcej nie pragnąc dla siebie. Tylko
ocal dla mnie jego ukochane życie.
Potem zaśpiewano  Pan jest naszą opoką". Gdy przebrzmiały dzwięki pieśni,
uroczystość dobiegła końca, a cztery wojenne żony oparte na ramionach
mężów opuściły kościół w towarzystwie swoich krewnych.
Zanim Róża z małżonkiem wyszli z kościoła, Hasso wręczył pastorowi
pokazną sumę, by rozdzielił ją pomiędzy wojenne żony, gdyż nie były one
obdarzone zbyt hojnie dobrami i pomoc była im bardzo potrzebna.
Cicho i w skupieniu młodzi małżonkowie ruszyli do domu. Hasso położył
dłoń Róży na swym ramieniu. Tak prowadził ją przez całą drogę do pałacu.
Początkowo niewiele ze sobą mówili. Dopiero kiedy pokonali w sobie
wzruszenie, zaczęli rozmowę o tym, co teraz jeszcze należy załatwić.
I mówiąc o tych niezbędnych, ważnych sprawach, wrócili do równowagi.
Los tej cichej kobiety u jego boku był teraz nierozerwalnie złączony z jego
losem -  aż do śmierci". I Hasso czuł wewnętrzne zadowolenie z tego powodu.
W każdym razie Róża była zabezpieczona na przyszłość - obojętne czy on
wróci, czy nie. Hasso położył rękę na ręce Róży i łagodnie ją uścisnął.
- Czy nie żałujesz, Różo, że tak szybko uległaś mojej woli? Teraz jesteś ze
mną związana na całe życie.
- Nie, nie żałuję. Niech Bóg dopomoże, abyś i ty tego nie żałował, Hasso.
Spojrzał w jej oczy i nagle serce zaczęło mu bardzo głośno bić. Z czystych
rysów Róży biła jakby świętość. Nagle wydała mu się tak urocza, tak owiana
czystością i szlachetnością ducha, że nie mógł oderwać od niej wzroku.
Róża szła u jego boku z uczuciem, że mogłaby tak iść z nim aż na koniec
świata, o nic nie pytając, zdając się tylko na jego wolę.
Jedno wiedziała z całą pewnością. Choć w duszy obawiała się o niego,
musiała być odważna i nie wolno jej było choćby drgnieniem powieki
zdradzić, co się dzieje w jej duszy. Wolno jej okazywać mu serdeczną
sympatię i ciepłą siostrzaną troskę, ale nie gorącą trwogę o jego ukochane
życie. On nie może się domyślić jej miłości, której nie pragnął. Lepiej umrzeć
niż bez godności ofiarować mu to, czego nie pragnął.
Odetchnęła głęboko i ukradkiem wyjęła gałązkę mirtu z włosów i zatknęła w
sukni, aby jej nie zgubić.
Przy pałacowym portalu panowało ożywienie. Frieder i Trina wraz ze służbą
folwarczną wrócili z kościoła i opowiadali służbie domowej, że jaśnie pan i
jaśnie panienka też wzięli ślub, prosty ślub z prostymi ludzmi ze wsi, razem z
nimi.
Wiadomość ta dotarła do domu zarządcy.
Pani Colmar siedziała z zapłakaną twarzą i ciężkim sercem, a jej mąż oparł
głowę na rękach i patrzył przed siebie. Kiedy jednak Trina weszła, cicho
zapukawszy, i opowiedziała, co właśnie odbyło się w kościele, oboje wyrwali
się ze stanu otępienia i razem z ludzmi poszli do pałacu, by życzyć szczęścia
młodej parze.
Nie było głośnych radosnych okrzyków, nie było żadnej uroczystości. Róża i
Hasso spokojnie i poważnie podziękowali za życzenia i ściskali podane ręce.
- Nie będzie żadnego świętowania, zbyt poważne na to czasy. Ale jeśli Bóg
pozwoli, będziemy świętować, kiedy uwolnimy kraj od wrogów - rzekł Hasso.
Zarządcę i jego żonę zaprosił na kolację.
- Będziemy mogli przy tym omówić różne sprawy. Choć moja żona ma
wszelkie plenipotencje, należy się jeszcze nad tym czy owym naradzić.
Dziwnie zabrzmiało w uszach Róży, gdy Hasso pierwszy raz nazwał ją
swoją żoną.
Silny rumieniec oblał jej twarz, spuściła wzrok. Nie mogła jeszcze uwierzyć,
że nazywa się teraz Róża von Falkenried i jest panią domu.
Nazajutrz trzeba się było pożegnać.
Róża musiała zająć się rozmaitymi sprawami. Wszyscy, którzy stracili głowę
albo nie mogli dać sobie rady, przychodzili do niej. W ten sposób Hasso i Róża
mogli się nazajutrz z rana zaledwie pobieżnie przywitać.
Ale tuż przed odjazdem Hassa siedzieli naprzeciw siebie w bawialni i teraz
na krótko mogli zająć się sobą. Hasso pochylił się do przodu i ujął ręce Róży.
Jego zazwyczaj twarde mocne rysy zdradzały dziwną łagodność.
- Dzięki Bogu, Różo, ocaliliśmy dla siebie choć kilka minut, możemy teraz
przynajmniej bez świadków się pożegnać.
Pozostawiła swą drżącą dłoń w jego ręku, ale nie spojrzała na niego.
- Ale nie o tym chciałem z tobą mówić, Różo. Czy będziesz do mnie pisała?
- Tak, Hasso, będę ci pisała o wszystkim, co się tu będzie działo. A czy i ty
czasem do mnie napiszesz, chociażby kilka słów. abym wiedziała, że żyjesz i
jesteś zdrów?
Głos jej był zduszony. Mówiąc to podniosła nieśmiało wzrok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl