[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponownie zawinąć spinki w papier, spostrzegł, że były zapakowane w podartą
receptę. Recepta nosiła stempel pewnej apteki w Monachium, której
właściciela znał bardzo dobrze. Henryk wyjął notatnik i przepisał dokładnie
treść recepty, oraz numer rejestru. Brakowało jedynie nazwiska lekarza, który
ją napisał.
Doktor Diehl zawinął spinki, po czym odłożył je do pudełka. Odstawił
wszystko na dawne miejsce i zamknął biurko. Powoli podniósł się z krzesła.
Nie miał już potrzeby przeszukiwać tego pokoju, znalazł znacznie więcej niż
się spodziewał. Raz jeszcze obrzucił wzrokiem cały pokój, aż nagle spojrzenie
jego padło na gzyms kominka, gdzie stała duża gabinetowa fotografia
Blandyny. Podszedł do kominka i popatrzył ze smutkiem na fotografię.
- Biedna Blandyno, to ci sprawi ból, a jednak nie mogę ci tego oszczędzić!
Prawo jest prawem!
- Przesunął pieszczotliwie ręką po ukochanej twarzy. Potem opanował się
szybko i spiesznym krokiem wyszedł z pokoju.
Teraz siedział w pociągu jadącym do Monachium, aby znalezć ostatnie
dowody, konieczne dla rehabilitacji pani Jutty. Wysiadłszy na dworcu, wsiadł
do taksówki, podając adres apteki, który przeczytał na recepcie. Poprosił
natychmiast właściciela o chwilę poufnej rozmowy. Aptekarz zaprowadził go
do małego pokoiku, gdzie Henryk Diehl przede wszystkim okazał swoją
legitymację. Potem dopiero wyjął notes i zaczął wypytywać o szczegóły. W
rejestrze były wszelkie dane, o które chodziło doktorowi. Zapytał on
aptekarza:
- Czy dozwolona jest sprzedaż tej trucizny w tak wielkich dawkach?
- Na ogół nie, panie doktorze, czasami jednak czynimy to na specjalne
zlecenie lekarza. Niektórzy morfiniści znoszą znacznie silniejsze dawki
trucizny. Lekarz powinien tylko zrobić na recepcie pewien znak szczególny
dla aptekarza, abyśmy wiedzieli, że zupełnie świadomie zapisuje choremu tak
silną dawkę. My zwracamy wyłącznie uwagę na znak lekarza.
- Więc dla nałogowego morfinisty taka dawka nie byłaby śmiertelna?
- Nie, jeżeli jest przyzwyczajony do silnych dawek.
- A gdyby inna osoba zażyła tę dawkę? Osoba chora na serce?
- Tą dawką można uśmiercić zupełnie zdrowego człowieka, a cóż dopiero
osobÄ™ chorÄ… na serce.
- Dziękuję panu, nie będę pana więcej trudził.
- Czy to sprawa kryminalna? - spytał aptekarz.
- Tak, lecz nie chcę o tym przedwcześnie mówić. Do widzenia!
Wyszedłszy z apteki, Henryk Diehl spojrzał na zegarek i przekonał się, że
będzie mógł powrócić wcześniejszym pociągiem niż zamierzał. Załatwił
wszystko prędzej, niż się spodziewał. Był z tego zadowolony, gdyż mógł w
ten sposób uniknąć spotkania z Blandyna i jej matką. Nie zwlekając, pojechał
na dworzec i posiliwszy się filiżanką kawy i bułeczką, wyszedł na peron. Po
chwili już odjeżdżał do domu.
Na stacji nie było powozu, toteż doktor Diehl udał się pieszo do pałacu i
polecił służącemu przywołać panią Juttę. Zjawiła się niebawem, drżąca z
niepokoju.
- Co się stało, panie doktorze?
- Nic, proszę pani. Powróciłem wcześniejszym pociągiem, niż zamierzałem
i naturalnie na dworcu nie było powozu. Nie mam ochoty iść piechotą pod
górę, proszę więc o łaskawe użyczenie mi jakiegoś pojazdu.
- Z przyjemnością, doktorze. Powiem, żeby natychmiast zaprzężono konie.
Jutta wydała służącemu polecenie, po czym poprosiła, aby doktor Diehl
zjadł cośkolwiek, gdyż jest zapewne głodny i zmęczony. On jednak
stanowczo odmówił.
- Nie czuję głodu, ani pragnienia, a chciałbym jak najprędzej być w domu.
Zanim jednak odejdÄ™, powiem pani dobrÄ… nowinÄ™.
- Doprawdy? - spytała niedowierzająco, patrząc na niego z niepokojem.
Jej widok wzruszył go. Ujął jej dłoń, mówiąc:
- Chciałem wprawdzie, aby mój przyjaciel Frank podzielił się z panią tą
radosną wieścią, nie mogę jednak patrzeć, jak się pani męczy. Dzisiejszej
nocy może pani spokojnie spać! Prawdziwy morderca został wykryty!
Jutta zbladła śmiertelnie i zachwiała się tak, że musiał ją podtrzymać
ramieniem.
- Czy to prawda? Czy to nie sen? - zapytała drżącym głosem, osuwając się
na krzesło, gdyż nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Tak, to prawda! Wszystko się wyjaśniło! Na razie musi pani jeszcze
wobec wszystkich zachować najgłębszą tajemnicę, dopóki nie poczynię
ostatnich kroków. Chciałem pani jedynie zaoszczędzić niepokoju, dlatego
wstąpiłem do pałacu.
Oczy Jutty zajaśniały nieziemskim blaskiem. Uścisnęła w milczeniu obie
ręce doktora, niezdolna wyrazić swej wdzięczności. Mówić nie mogła w tej
chwili. Popatrzył na nią ze wzruszeniem, po czym spytał:
- Co mam powiedzieć Frankowi?
- Niech mu pan powie... Nie, nie... Proszę mu nic nie mówić... Słowa są
zbyt ubogie, aby wyrazić to, co czuję w tej chwili...
Pocałował ją w rękę. Tej oto kobiecie jego wiedza przyniosła wyzwolenie.
Ale co będzie z Blandyną? Jakże ona przyjmie tę wiadomość, jak zniesie
straszny cios?
- Muszę już iść. I niech pani zachowa najgłębszą tajemnicę wobec
wszystkich. Do widzenia, zobaczymy siÄ™ jutro!
Raz jeszcze uścisnęła jego rękę.
- Nie mogę w tej chwili wyrazić mej wdzięczności... Jestem zbyt
oszołomiona nadmiarem różnorodnych uczuć... Bo widzi pan... ja... ja...
Urwała i, przymykając oczy, oparła się o krzesło.
- Proszę się uspokoić. Chodzi o to, aby się pani przed nikim nie zdradziła.
Nawet wobec panny Blandyny proszÄ™ o zachowanie milczenia. Nie, niech
mnie pani nie odprowadza. Trafię sam... Muszę teraz zawiezć Frankowi tę
radosną wieść...
Po odejściu doktora Jutta przycisnęła dłonie do piersi, obawiając się jakby,
że jej serce pęknie. Myślała o Franku i radość zalewała jej duszę. Frank!
Wiedziała, że odetchnie z ulgą, posłyszawszy dobrą nowinę. Teraz nic już nie
mogło ich rozdzielić, wszystkie przeszkody zostały usunięte. Miała wrażenie,
że ktoś zdjął z niej okrutne czary, które dotychczas przesłaniały jej życie.
Wolno jej teraz było dążyć do szczęścia, pierzchły cienie, nastąpił wymarzony
cud!
Nie zapomni do końca życia tej godziny. Została wyzwolona, mogła żyć,
mogła oddychać pełną piersią, przebywać z ludzmi. Była wolnym
człowiekiem, nie krępowały jej żadne pęta. Z dumnie podniesioną głową
mogła kroczyć u boku Franka Riidigera. Nie potrafiła po prostu ogarnąć
myślą całej pełni swego szczęścia.
Siedziała przez godzinę w milczeniu, pogrążona w błogiej zadumie.
Wreszcie ocknęła się, wstała z miejsca. Wiedziała, że wkrótce powrócą jej
krewni; należało panować nad sobą, aby się nie zdradzić. Nikt nie powinien
był wiedzieć o jej bezgranicznym szczęściu, nikt, nawet Blandyna.
Doktor Diehl zatopiony w myślach, powracał do domu. Frank powitał go
na progu.
- To ty, Heńku? Sądziłem, że powrócisz pózniej.
- Zdążyłem na wcześniejszy pociąg, a potem przyjechałem powozem pani
Jutty. Byłem bardzo zmęczony i nie chciałem iść pieszo.
Obydwaj weszli do domu.
- Chodz na kolację, Heniu, nie chciałem jeść bez ciebie. Odwykłem od
samotności i nie wiem, co pocznę, gdy naprawdę stąd wyjedziesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]