[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie, nie poszłabym - oznajmiła po namyśle; jutro
rano miała przywiezć Annie do domu. - Ale chętnie sama
przyrzÄ…dzÄ™ dla nas kolacjÄ™.
Nie zaprotestował.
Nastał wrzesień i, jak zwykle we wrześniu, wieczory
staÅ‚y siÄ™ chÅ‚odne. Stephen postanowiÅ‚ rozpalić w komin­
ku. Kiedy płomienie strzelały wesoło, zajrzał do kuchni.
Jess wÅ‚aÅ›nie koÅ„czyÅ‚a przygotowywać zapiekankÄ™. W ce­
ramicznym żaroodpornym naczyniu leżaÅ‚a warstwa tÅ‚u­
czonych ziemniaków, na niej cienko pokrojona marche­
wka, podsmażona cebula, kawałki baraniny, a wszystko
polane było gęstym sosem.
Jedli przy stole kuchennym w ciepÅ‚ym blasku zawie­
szonej u sufitu lampy witrażowej. Z każdÄ… minutÄ… Ste­
phena ogarniała coraz większa radość.
ObserwujÄ…c Jess, jak podnosi do ust widelec, jak prze­
chyla głowę, a od czasu do czasu wybucha śmiechem,
pomyÅ›laÅ‚ sobie, że nie miaÅ‚a Å‚atwego życia. Choroba An­
nie, a wcześniej śmierć męża w wypadku. Podobno byli
małżeÅ„stwem sześć lat. SprawiaÅ‚a wrażenie osoby staro­
modnej, z zasadami, a jednak tamtego dnia gotowa była
się z nim kochać. Ciekawe...
Pragnął jej nie tylko fizycznie. Pragnął jej obecności,
towarzystwa. Nie chciał, by znikła z jego życia. Bał się
ryzyka, ale wiedział, że nie zmarnuje drugiej szansy, jaką
mu dała. Po kolacji oboje sprzątnęli ze stołu, pozmywali
naczynia, po czym przeszli do salonu i usiedli na wikli­
nowej kanapie przy kominku. Jess oparła głowę na ra-
DAR %7Å‚YCIA 155
mieniu Stephena. Przez kilka minut wpatrywali siÄ™ w pÅ‚o­
mienie, nie zdołali jednak utrzymać rąk przy sobie. Ich
pocałunki, z początku delikatne i nieśmiałe, stawały się
coraz bardziej namiętne.
- Pozwól mi zostać na noc - poprosił, na moment
odrywajÄ…c usta od jej warg. - ProszÄ™ ciÄ™, kochanie. Przy­
rzekam, że tym razem nie zrejteruję.
Czy mogÅ‚a mu zaufać? ZresztÄ…, co za pytanie! Pra­
gnęła go, potrzebowała...
- Dobrze, ale jeśli nagle się poderwiesz, jeśli zostawisz
mnie nagą i rozpaloną, będę zmuszona poszukać dla Annie
nowego lekarza - rzekła. - A bardzo bym tego nie chciała.
On też tego nie chciał. Annie była jego pacjentką.
Zależało mu na niej. Przysiągł sobie, że uczyni wszystko,
aby tylko wyzdrowiała.
- Na pewno nie ucieknę - obiecał solennie.
Zaczęli się rozbierać.
- Wiesz co? Kochajmy siÄ™ na podÅ‚odze - zapropono­
wała Jess. - Na poduszkach przed kominkiem. Ogień nas
ogrzeje.
ZnalazÅ‚am mężczyznÄ™ swoich marzeÅ„, pomyÅ›laÅ‚a pi­
jana ze szczęścia. I będzie ze mną aż do wschodu słońca.
Ona jest piękna, ponętna niczym bogini, pomyślał on,
radując zmysły jej widokiem.
A potem oboje pogrążyli się w cudownym intymnym
świecie pieszczot, pocałunków i rozkoszy.
Stephen dotrzymał słowa. Wraz z nadejściem poranka
leżał obok niej na łóżku, przykryty ciepłym wełnianym
kocem. Przyzwyczajony do wczesnych pobudek otworzył
oczy, gdy ona jeszcze spała.
SUZANNE CAREY
156
- Jess, kochanie - szepnÄ…Å‚, kiedy poruszywszy siÄ™,
mruknęła coś przez sen. - Zapomnieliśmy uprzedzić
Lindsay, że kupiłaś samochód. Lepiej żeby mnie tu nie
byÅ‚o, kiedy wpadnie po ciebie w drodze do szpitala. SÅ‚y­
szysz? Zobaczymy się przed południem, kiedy przyjdę
wypisać Annie do domu.
Annie zachwycona była domem nad jeziorem, a także
ilością gier, książek i zabawek, które Jessica jej kupiła.
Ucieszyła się na widok Stephena, kiedy wpadł wieczorem
na kolację, i z prezentu, jaki jej wręczył - domku dla
lalek pełnego ślicznych małych mebelków, w którym
mieszkała czteroosobowa rodzina lalek. Nie zdziwiła się,
że większość weekendu Stephen spędza z nią i jej mamą,
wracając do siebie jedynie na noc. W poniedziałek, kiedy
od rana do wieczora zajmował się chorymi w szpitalu,
z dzieciÄ™cÄ… szczeroÅ›ciÄ… stwierdziÅ‚a, że bez niego dom wy­
daje siÄ™ pusty.
W poniedziałek rano, po raz pierwszy od momentu
aresztowania, Jake Fortune pojawiÅ‚ siÄ™ w biurze. Wi­
docznie jednak policja cały czas śledziła jego ruchy
i przekazywała sobie drogą radiową informacje, gdzie
jest i w jakim kierunku zmierza, bo gdy kierowca do­
wiózł go na miejsce, przed siedzibą firmy czekał na niego
- niczym stado wygÅ‚odniaÅ‚ych wilków - tÅ‚um dzienni­
karzy.
Ignorując pytania, które w znacznej mierze dotyczyły
kwestii jego pochodzenia oraz podpisanych oświadczeń
służących Monice Malone do szantażu, oraz osłaniając
DAR %7Å‚YCIA 157
twarz przed kamerami i błyskającymi raz po raz fleszami
aparatów fotograficznych, wszedł do budynku, a potem
windą ekspresową wjechał na ostatnie piętro.
Jego wierna sekretarka Joan Carmody jak zawsze po­
witała go z szacunkiem.
- Witamy z powrotem, szefie. - UÅ›miechnęła siÄ™ ser­
decznie. - I w imieniu wszystkich pracowników chcia­
Å‚abym panu powiedzieć, że wierzymy w paÅ„skÄ… niewin­
ność.
Zażenowany sytuacjÄ…, w jakiej siÄ™ znalazÅ‚, Jake mruk­
nął coś pod nosem, dziękując za wsparcie i słowa otuchy.
-  Wall Street Journal" leży na biurku - dodała Joan.
- I zaraz przyniosÄ™ panu kawÄ™. ProszÄ™ mnie wezwać, kie­
dy będzie pan gotów zająć się pocztą. Stosy dokumentów
czekajÄ… na podpis lub akceptacjÄ™.
Zaopatrzony w czarnÄ… kawÄ™, chociaż wolaÅ‚by szkla­
neczkÄ™ whisky, Jake przejrzaÅ‚ gazetÄ™. Jego przypuszcze­
nia siÄ™ potwierdziÅ‚y: akcje Fortune Industries wciąż spa­
dały. Pomyślał sobie, że jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce
znajdzie się ktoś chętny do przejęcia firmy. Wiedział, że
musi coś zrobić, by zahamować spadek akcji - i to już,
przed wyznaczonym na jesień walnym zgromadzeniem
akcjonariuszy.
Półtorej godziny pózniej, kiedy przejrzał mniej więcej
jedną trzecią najważniejszych dokumentów piętrzących
siÄ™ na biurku, zaproponowaÅ‚, by Joan zrobiÅ‚a sobie prze­
rwę na drugie śniadanie. Był to niezbyt fortunny krok.
Nowa asystentka, która została na warcie, nie miała dość
autorytetu, aby zabronić Nate'owi wejścia.
- Ha! Widzę, że znów się panoszymy - oznajmił iro-
SUZANNE CAREY
158
nicznym tonem Nate, siadajÄ…c naprzeciw biurka. - I co?
Od rana jeszcze w nic nie wdepnÄ…Å‚eÅ›? SÅ‚usznie, braci­
szku! Wiszący ci nad głową, a co za tym idzie i nad
firmą, zarzut o morderstwo całkowicie nam wystarczy,
prawda?
Odkąd dowiedział się od Moniki, że może nie jest
synem Bena, Jake odczuwaÅ‚ w stosunku do Nate'a kom­
pleks niższości. Jego frustrację dodatkowo potęgowały
podejrzenia policji, że to on zabił Monicę, oraz strach
o przyszłość firmy. A jakby tego było mało, niedoszły
aktorzyna Brandon Malone ujawnił dziennikarzom treść
oÅ›wiadczeÅ„, które sÅ‚użyÅ‚y Monice do szantażu. Niewy­
kluczone, że Nate skontaktował się z synem aktorki, żeby
dowiedzieć się szczegółów.
- To prywatny gabinet - zauważył Jake, starając się
pohamować gniew. - ByÅ‚bym ci wdziÄ™czny, gdybyÅ› zech­
ciał wyjść. Na wizytę należy się wcześniej umówić. Jak
widzisz, mam mnóstwo pracy.
- O tak, pracy faktycznie się nazbierało. - Nate nie miał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl