[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potem uśmiechałem się, gdyż wtedy, po raz pierwszy, naprawdę zrozumiałem, jak wygląda
ona, kiedy stał między nami inny mężczyzna; wściekły, poniżony i zdychający z pożądania.
- Powiedz coś, na litość boską - powiedziała.
- Przecież mówię przez cały czas.
- Powiedz coś, czego nie mogłabym zapomnieć. - Nie znam takich słów.
- Powiedz coÅ› o Bogu.
- Kim by On nie był i jak by nie wyglądał, dziękuję Mu, iż dał mi niezwyciężoną duszę.
- To twoje słowa?
- Gdzieś przeczytałem.
- Dlaczego jesteś taki głupi? Dlaczego nie umiem z tobą zrobić czegoś, co żaden
mężczyzna nic robił z żadną kobietą?
- Nie jestem swoim własnym patentem. To także głupie, prawda? Ale to także nie moje
słowa. Gdzieś przeczytałem.
- %7łebyś był przynajmniej szalonym człowiekiem - powiedziała. - Może byłoby potem
łatwiej. Ale powiedz mi, co mam właściwie pamiętać? Twoją twarz? Twoje słowa? Chcę
pamiętać. Jestem tak samo marna jak i ty. Więc co zostanie? I jak to właściwie będzie?
- Z początku będziesz płakać - powiedziałem. - Potem przez jakiś czas będziesz mieć
miłosne afery. Potem spotkasz takiego samego idiotę jak ja i zmusisz go, aby ożenił się z
84
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
tobą, aby po jakimś Czasie zacząć dręczyć go opowieściami o tym, jak wspaniałym
człowiekiem byłem ja, i będziesz wypominać mu jego marność. Koniec.
- To nie będzie tak.
- Będzie zupełnie inaczej. Po prostu nic się nie stanie. Po prostu mnie zapomnisz i to
wszystko. Dlaczego miałbym prawo myśleć, że będzie inaczej?
Usiadła nagle na skraju łóżka.
- Chcę zobaczyć twoją krew - powiedziała.
- Istnieje pewna granica złego smaku, której nie wolno przekraczać nawet wtedy, kiedy
znają cię wieszać - powiedziałem. - Chcę ją zobaczyć - powiedziała. - Zatnij się żyletką w
rękę. Chcę widzieć chociaż tylko kilka kropel. Może to będzie właśnie tym, co uda mi się
pamiętać?
Wyciągnęła mój aparat do golenia; wyjęła żyletkę i chlasnęła mnie po ramieniu. patrząc
na sączące się krople krwi z napięciem, a potem twarz je; wykrzywiła się.
- Jeszcze jedno rozczarowanie, prawda? - powiedziałem. - Wygląda Cale jak każda inna
krew - powiedziała, ale nie odpowiedziałem jej i wtedy potrząsnęła mym ramieniem. - Dla-
czego nie powiesz, że krew wszystkich ludzi wygląda tak samo powiedziała. - I że to jedna z
tych rzeczy, której ludzie nie domyślili się nigdy? I że nigdy się tego nic domyślą? Dlaczego
nie powiesz tego lub czegoś, co byłoby równie idiotyczne?
- Tak - powiedziałem. - Krew wszystkich ludzi wygląda tak samo. I ludzie się tego nigdy
nie domyślą.
- Ile miałeś kobiet?
- Mało.
- Shirley, narzeczona twego kolegi i ile jeszcze?
- Powiedziałem ci: mało. Tak czy inaczej, nie nadrobię już tego.
- Chcę, żebyś miał ich jeszcze trochę. Przecież niczego nie miałeś naprawdę w swoim
życiu. Wojnę, ten stary samochód i teraz mnie. Jeśli już mają ciebie zabić, to niech zabiją
więcej. Niech inne także płaczą po tobie.
- Przed czterema godzinami powiedziałaś, że nie chcesz, aby wspomnienie o mnie żyło w
innych ludziach. A teraz chcesz, aby inne kobiety także płakały.
- To zawsze więcej niż moja rozpacz. Chcę, żeby one także płakały po tobie.
- I nienawidziły mnie, prawda? To jest ten pomysł? - To też.
- Ale to nie będzie rozpacz. To tylko twój własny wstyd, że jestem tym, kim jestem, i że ty
idziesz za mnÄ….
- Tak - powiedziała. - To tylko wstyd, że człowiek przeszedł i nic się nie stało.
- Chcesz, aby one wstydziły się razem z tobą?
- Zniszczą tak mało, a ty nawet nie będziesz .umiał czuć do nich żalu - powiedziała. -
Gdybyś miał wiele kobiet, nowe samochody i pieniądze, może łatwiej byłoby ci, kiedy
będziesz już szedł tymi schodami w dół.
- Dowiem się i tego. Tylko ty już tego nie będziesz wiedzieć. - Czy twoi rodzice byli
bogaci?
- Gdyby tak było, nie byłbym zawodowym oficerem. - Czy lubiłeś latać?
- Ze wszystkich rzeczy na świecie tę właśnie najmniej.
- Więc czego będziesz żałować, kiedy będą cię prowadzić w dół?
- Niczego - powiedziałem. - Tylko tego, że zmarnowałem ci trochę życia. Ale i tego nie
potrafiłem zrobić z hukiem i porządnie. Po prostu cię zanudziłem. Ale mogę spróbować żalu,
iż niczego mi nie żal.
Deszcz począł padać i leżeliśmy przez chwilę w milczeniu, a szum dochodził do nas i ja
myślałem o zakurzonych liściach drzew tego miasta, które zaczną teraz pachnąć.
- Musi być chyba zimno na dworze - powiedziała.
- Chcesz iść na spacer? - W deszcz?
85
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- Będziemy się kochać w deszczu - powiedziała. - Nigdy o tym nie myślałam. Znajdziemy
jakieś mokre miejsce i ty będziesz mnie kochać.
- Dobrze - powiedziałem i poszliśmy poprzez deszcz, a ja patrząc w górę me widziałem
nawet nieba.
- Czy jest ci już zimno? - zapytała. - Tak. .
- Poczekamy jeszcze trochę - powiedziała. - Dobrze? Będziemy szli tak długo, aż
zmokniemy zupełnie, i wtedy zobaczymy, czy ten cholerny deszcz przeszkodzi nam w tym.
- Dobrze - powiedziałem i szliśmy teraz drogą, a mijające nas ciężarówki opryskiwały nas
wodą i było nam zimniej i zimniej, lecz szliśmy dalej aż do krańca miasta, a potem
położyliśmy się pod drzewem i wiatr zrzucał na nas krople, a przytuliwszy się do siebie
czuliśmy własne zimno. ? - powiedziała.
- Czy możesz to robić teraz. - Tak.
- Poczekajmy jeszcze trochę - powiedziała. - Może niepotrzebnie mówiliśmy tak dużo o
wszystkim. Nasze ciała nas nie okłamią. - Wzięła moją rękę i położyła ją między swoje nogi.
Czujesz? - zapytała. - To me jest deszcz.
- Wiem o tym.
- Potem powiesz mi, co czułeś? - Będę się starał.
- Czy możesz już?
I to było tak, jakbym szedł ku światłu; jakbym zbliżał się do światła, a potem znów
powracał w ciemność i ciszę, aby raz. jeszcze iść ku światłu będącym w jej mokrym i
zimnym ciele; lecz będącym tam i czekającym na mnie, aby ogarnąć mnie ciepłem i
wilgocią; i patrzyłem na jej otwarte usta, i otwarte oczy, po których spływały krople deszczu,
lecz ona nic czuła tego, a potem jakiś samochód przystanął i oświetlił nas, lecz ona me
wypuściła mnie; i wreszcie przyszliśmy oboje, aby znów powrócić w ciemność, spokój i
deszcz.
- Widzisz - powiedziała. - Jestem silniejsza od deszczu. Mogłabym co robić na oczach
wszystkich ludzi. - Znów ujęła etolą rękę i czułem jej zapach nawet poprzez deszcz, i znów
poło
żyła moją rękę między swe uda. - To nie deszcz - powiedziała. - To my.
- Wróćmy do hotelu - powiedziałem. - Zaziębisz się.
- Nie ja - powiedziała. - Nie umiem być silniejszą od tych, którzy przyjdą po ciebie, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]