[ Pobierz całość w formacie PDF ]
iść z nami. Gniewkowscy księciu sprzyjają, niechże idą!
Muszą iść! Pójdą! odparł ożywiony już książę. Zadumał się chwilkę i postąpił ku Lasocie.
Daję ci moc rzekł co uczynisz, wiem, że dobrym będzie, rozkazuj w moim imieniu!
Lasocie dwa razy mówić tego nie było potrzeba, skłonił się z lekka i zawrócił, oczy mu się zaiskrzyły.
Jeżeli mi nie będzie psuł, co ja pocznę, nawarzym piwa królowi Ludwikowi, które mu nie bardzo będzie
smakować."
Biały uspokoił się zupełnie, wiedział, że na Lasocie mógł polegać.
Rozpoczął sam na starym swym zamczysku gospodarzyć, rozkładając się i usiłując je do dawnego
przyprowadzić stanu. Jednym z najbardziej dolegliwych braków, który mu się mocno czuć dawał, było
osierocenie po Buśku.
Błazna tego, do którego mógł mówić, co mu na myśl przyszło, który mu bez ogródki i strachu odpowiadał i
często myśl jego naprostował, nie dostawało, tęsknił za nim.
Jednym też z pierwszych rozporządzeń książęcych było wysłanie po niego. Niecierpliwie wyglądał
przybycia. Buśko, który również był do swojego pana stęskniony, dał się wziąć i choć nie lubił na koniu
kłusować, przybył dość prędko.
Zobaczywszy go książę, śmiejąc się, wyszedł aż do przedsieni, poklepał go po głowie i wprowadził z sobą
do izb. Do nikogo tak mówić nie umiał szczerze, otwarcie, co ślina do ust niosła, jak do starego swego bajarza i
trefnisia.
Patrz, co oni mi z Gniewkowa zrobili! zawołał. Szczęście, że nie spalili jeszcze.
Busko obchodził kąty, wąchał i znajdował, że spaleniznę jeszcze słychać było. Oba razem powlekli się po
zakamarkach, mrucząc, rozglądając się, przypominając, jak to dawniej bywało.
Zyskał na tym Lasota, któremu zostawiono zupełną swobodę rozporządzania się około wojska przyszłego.
Gniewkowscy mieszczanie, lud ze wsi i osad okolicznych, przywiązany do dawnych książąt, a obawiający się
zemsty Sędziwoja, gromadnie się zaciągał pod chorągiew Białego. Zbiegały się też owe włóczęgi i ludzie bez
chleba a zajęcia, zasłyszawszy, iż się księciu wiodło. Jednych wypędzano z chat gwałtem, drugich ujmowano
obietnicami, inni się garnęli, nie mając nic lepszego do robienia.
Co wieczór mógł Lasota uwiadomić księcia, iż mu rosły jego siły. Oręż chwytano, jaki tylko dał się zdobyć,
a często taki, co imienia tego wart nie był. Szło więcej o lik ludzi niż o uzbrojenie. Zdawało się w istocie
szczęście uśmiechać wygnańcowi.
Sędziwój z Szubina nie miał dosyć rycerstwa pod ręką, aby natychmiast przeciwko niemu wystąpić, a
zyskany czas wzmagał odwagę i istotne siły księcia. On sam już się nie chwiał w postanowieniach, był pewien,
że cel osiągnie. Dana mu przez Frydę nauka, którą ona przez posłów jeszcze kilkakroć mu powtarzała, aby był
surowym i nieubłaganym, utkwiła w głowie i w sercu księcia.
Powtarzał ją sobie, przejmował się nią, poprzysięgał nie zmięknąć i nie pofolgować nikomu, pilno było tylko
co najrychlej czynem jakim okrutnym a głośnym przekonać Frydę, iż miał w sobie ten przymiot tak zdobywcom
potrzebny. Lasota, który tu wszystkim rozporządzał teraz, musiał go powstrzymywać od porywów niebacznych,
które by były ochotników zraziły.
W Gniewkowie, pomimo że się krzątano około naprawy zamku, Biały postrzegł, że mu mniej było
bezpiecznie niż w Złotoryi. Czekał tylko na przyobiecane posiłki Sasów Ulryka, aby z nimi udać się tam, gdzie
postanowił główną swą umieścić stolicę.
Lecz o Ulryku jakoś słychać nie było. Pomimo nalegań i próśb siostry, nie chciał on narażać siebie,
Drzdenka i przyszłości dla człowieka, który coraz mniej obudzał w nim zaufania. Uległby był może i wielkiej
zawsze ochocie do awanturniczych wypraw, i temu błaganiu Frydry, za którą ojciec się też wstawiał, gdyby
Dobrogost i Arnold bracia jego nie nadbiegli. Oba oni sprzyjali Białemu, lecz doszły ich wieści o odgrażaniu się
Sędziwoja, o zewsząd ściąganych siłach przeciw niemu i jego pomocnikom. Od progu, wchodząc, Dobrogost
krzyknÄ…Å‚, zobaczywszy Ulryka:
Ani się waż krokiem stąd! Musimy umyć ręce i więcej się do sprawy księcia nie mieszać, inaczej my
wszyscy za niego pokutować będziemy!
Fryda stojąca we drzwiach z krzykiem się rzuciła przeciw braciom, ale jej mówić nie dali.
Słuchaj, Frydo odezwał się Dobrogost ojca i nas trzech na zgubę narażać nie możesz dla twojego
mnicha-kochanka. Całą siłą ciągną na niego i zgniotą go, a nas razem z nim.
Przerwał Arnold, opisując przygotowania i donosząc, że z Sieradza Jaśko Kmita ciągnie w pomoc
Sędziwojowi z Szubina i że Biały, pomimo największych wysiłków, utrzymać się nie potrafi.
Fryda ściągnęła brwi, spojrzała na Ulryka, który siedział milczący, na ojca, który się już nie śmiał odzywać.
Opuszczacie więc go? zapytała głosem, w którym drgał gniew i męstwo razem.
Musimy rzekł Dobrogost zimno.
Toście podli! krzyknęła Fryda, rzucając wejrzenie grozne.
Na tę obelgę z ust kobiecych bracia nie odpowiedzieli. Fryda popatrzała znowu na milczącego ojca, jakby się
od niego czegoś spodziewała, postała chwilę i krokiem powolnym cofnęła się z izby.
Po wyjściu jej Ulryk poruszony chciał wziąć jej i Białego stronę, zakrzyczano go.
Dobrogost rzekł stanowczo:
Nie puszczę cię, choćbym się bić miał z tobą, a jużci braterskiej krwi dla tego warchoła, który zle
skończy, lać nie warto. Fryda wypłacze się i ukoi.
Nadeszła chwila wieczerzy, ale Fryda się nie ukazała.
Ulryk szedł po nią, nie zastał jej w izbie, w której skrzynie pootwierane, suknie rozrzucone i nieład znalazł
jakby pospiesznego z domu wyboru.
Frydy na zamku nie było.
Rozdział piąty.
Od przybycia do Złotoryi Białego księcia, który w Gniewkowie małą zostawiwszy załogę, sam z głównym
taborem swym przeniósł się do mocniejszego grodu, niezmierny ruch i czynność tu panowała. Przypisać je
należało nie tyle Białemu, co tajemniczemu jakiemuś wpływowi, który go teraz innym czynił człowiekiem.
Lasota, będąc prawą ręką jego, przypisywał zmianę szczęściu, Busko, słysząc o tym, uśmiechał się, a
zapytany usta sobie zatulał.
Nikt prawie wśród nieustannego przypływu i odpływu ludzi rycerskich, którzy do Białego przyjeżdżali i
wyprawiani byli w różne strony, nie spostrzegł jednego wieczora ze spuszczoną przyłbicą, w zbroi lekkiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]