[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mógłby, powiedzmy, wychylić się na zebraniu. Bo co mu teraz mogą zrobić? (Jeszcze nie
wychylił się, ale mógłby).
Po drugie, kto wie, czy nie ważniejsze. W ich zakładzie jest trudno o awans. Załoga młoda,
wykształcona, on jest technikiem wprawdzie, ale przed nim do stanowiska kierownika długa,
długa kolejka i chyba nigdy, choć jest działaczem, awansu się nie doczeka. Więc mógłby, na
przykład, wziąć dwóch, trzech ludzi, założyć warsztat samochodowy, włożyć ze dwieście tysięcy
i interes by ruszył. No - i byłby nareszcie kierownikiem. Sam u siebie.
I po trzecie. Widzi - powiedzmy - taki szewrolet Impala (pokazuje ręką jaki, stoi przed
warszta-
79
78
tem rzezbiarskim). I myśli sobie: sześćset tysięcy, nie więcej. - WYSTARCZY,
%7Å‚EBYM TYLKO CHCIAA.
Wariant czwarty: wizyta starszej pani
Babunia przyjechała do %7łernik Wrocławskich z Chicago, jako była służąca. W %7łernikach
okazała się milionerką. (Otrzymała miesięczną rentę, własną i po mężu - 17 tysięcy, a ponadto
odziedziczyła spadek w Ameryce za dom, wart blisko milion). Okazała się najbogatszym
człowiekiem na całej ulicy Zagłoby. Ba, kto wie, czy nie w %7łernikach całych.
Kazała sobie uszyć z płótna pas, poprzeszywany co parę centymetrów jak na naboje.
Włożyła do niego swój milion i nie zdejmowała nawet na noc. ("Moje pieniądze niech będą ze
mną" - lubiła mawiać).
%7łyła skromnie. Tak skromnie, że panie z ulicy Zagłoby się dziwiły. Gotowała sobie zupę raz
na tydzień i codziennie ją odgrzewała, jak w Chicago. Nie rozumiała, że można do garnka pół
kuraka naraz włożyć. A przy tym - jakiż miała gest!
Jednym sąsiadom (bo nie mieszkała u rodziny długo, ludzie dosłownie wyrywali ją sobie z
rąk, a ostatnio uprowadziła ją chyłkiem listonoszka) kupowała w prezencie lodówkę, innym
magnetofon, rajfle, nonajronki, niektórzy mówią nawet, że nowa przybudówka na ulicy Zagłoby
jest za babunine pieniądze, nie mówiąc o nowej jawie, ale to mogą być tylko plotki. W każdym
razie - gdzie stąpnęła noga babuni, tam zaraz motocykl wyrastał albo przynajmniej tranzystor.
Najmniejszą przysługę babcia wynagradzała sowi-
cię, w złotówkach (100 złotych za zrobienie zakupów) lub w dewizach (5 dolarów za
przywiezienie z Wrocławia ciastek). I nie to nawet, by babunia te ciastka tak lubiła. Po prostu -
miała gest. I przepadała za usłużną gotowością, z jaką spełniano każde jej życzenie, za
wylewnym uczuciem, z jakim wszędzie witano ją...
Wygląda na to, że BABUNIA CHCIAAA SI ODKU.
Za pięćdziesiąt lat służby. Za życie spędzone na społecznym dnie polskiego Chicago. Za to -
bo ja wiem - że się podpisywać nauczyła tak sama ze siebie... Za wszystko postanowiła na koniec
tu, na ulicy Zagłoby, pokazać, że jest panią.
Co jej się udało.
Wszyscy marzą teraz o odnalezieniu babuni (bo wciąż nie wiadomo, gdzie podstępna
listonoszka ukryła ją). A każdy hołubi własne nadzieje: syn państwa Marysiaków - na fiata,
którego już obiecała mu; narzeczona syna - na białą kremplinę do ślubnej sukni... Może zresztą -
jeżeli babunia się kiedyś odnajdzie - spełni się i jej marzenie, własne.
Bo babunia pragnęła wyjść w godzinę swojej śmierci na ulicę Zagłoby w %7łernikach
Wrocławskich i rozrzucać pieniądze. Potem przystanąć. Popatrzeć, jak ludzie zbiegają się, jak
wyrywają sobie banknoty z rąk. Potem pójść dalej - i wyciągnąć nową garść pieniędzy.
Takie było marzenie babuni. Najpiękniejsze...
Wszyscy ludzie, o których pisałam, są szczęśliwi. Są szczęśliwsi niż przed wygraniem
miliona. Milion to większe szczęście niż na przykład miłość albo talent. Inne niż pieniądze
rodzaje szczęścia są z góry
80
81
6 - Sześć odcieni...
określone. Z milionem człowiek sobie rodzaj szczęścia wybiera sam.
Zaczęliśmy za proii. Nowakiem od modelu społecznego, który można tworzyć znając
ludzkie marzenia. Poznaliśmy marzenia milionerów. Czy mogą być dla takiego modelu
wskazówką?
Niestety, nie. %7ładnego z opisanych szczęść nie da się realizować w społecznym programie
poza jednym, poza "wielkanocnym śniadaniem", domkiem i samochodem.
- Przeciętni ludzie grają - mówi dyrektor to-to-lotka. - Przeciętni wygrywają. Więc i
marzenia mają przeciętne.
WIELKA GRA
Sława trwa mniej więcej tydzień. Zaczyna się od
razu po wyjściu z telewizji (przechodnie zatrzymują
się, uśmiechają życzliwie, czasem towarzyszą tłum
nie aż do przystanku - jak pani Cyrus-Sobolew-
skiej na przykład, niosącej 25 róż sprowadzonych
przez Air France prosto z Nicei), swój szczyt
osiąga nazajutrz i już trzeciego dnia z wolna przy
gasa. ;
Nazajutrz dzwoni zwykle ktoś, minister albo dyrektor jednostki nadrzędnej, by pogratulować
sukcesu - do pani Cyrus-Sobolewskiej, na przykład, dzwonił osobiście premier, a pana Tadeusza
Hofma-na (literatura amerykańska) sekretarka łączyła z dyrektorem zjednoczenia - i wkrótce po
telefonie odbywa się uroczysta lampka wina w zakładzie pracy. Uczestniczą w niej - dyrekcja,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]