[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pocałunek, drażniąc moją męską próżność swoim prowokującym a
pochlebnym dla mnie uporem. Teraz pisała na maszynie ze
spuszczonymi oczyma, nie patrząc już na mnie, ładniejsza niż
kiedykolwiek z tą swoją bladą, okrągłą twarzyczką i czarną, gęstą
czuprynką. Po chwili, może naumyślnie, znowu zrobiła błąd i ja, jak
przedtem, pochyliłem się nad nią, żeby go poprawić. Lecz ona
obserwowała każdy mój ruch i gdy tylko zbliżyłem twarz do jej
twarzy, gwałtownie się odwróciła obejmując mnie ramieniem za szyję
i przysuwajÄ…c swoje usta do moich. W tym samym momencie
otworzyły się drzwi i weszła Emilia.
Sądzę, że nie muszę opisywać ze szczegółami tego, co się potem
stało. Emilia wycofała się natychmiast, a ja szybko powiedziałem
sekretarce: - Na dzisiaj praca skończona... może pani iść do domu. -
Potem niemal biegiem opuściłem salon i dogoniłem Emilię, już w
naszym pokoju. Oczekiwałem sceny zazdrości, ale na mój widok
Emilia ograniczyła się tylko do krótkiej uwagi: - Mógłbyś
przynajmniej zetrzeć sobie z ust szminkę. - Wytarłem usta, a potem
usiadłem przy Emilii i próbowałem się usprawiedliwić, mówiąc całą
prawdę. Słuchała mnie, przybierając nieokreślony wyraz twarzy,
ponuro nieufny i pobłażliwy zarazem. W końcu oświadczyła, że jeśli
naprawdę zakochałem się w sekretarce i chciałbym wziąć separację, to
ona nie ma nic przeciwko temu. Ale powiedziała to bez cienia
goryczy, tylko z melancholijną łagodnością, jak gdyby z niemą
zachętą, bym zaprzeczył.
Wreszcie po dłuższych wyjaśnieniach i rozpaczliwych prośbach
(byłem wprost przerażony myślą, że Emilia mogłaby mnie opuścić)
udało mi się uzyskać jej przebaczenie.
Tego samego dnia po południu w obecności Emilii
zatelefonowałem do sekretarki i poinformowałem ją, że nie będzie mi
już potrzebna. Próbowała namówić mnie na spotkanie poza domem,
ale odpowiedziałem jej w sposób wymijający i od tej pory nie
widziałem jej więcej.
Jak już powiedziałem, owo wspomnienie może się wydać
długie, lecz w istocie mignęło mi ono z zawrotną szybkością w
pamięci, sprowadziło się do obrazu Emilii, która otwiera drzwi,
podczas gdy ja całuję sekretarkę. I ogarnęło mnie zdumienie, że
przedtem nie przyszło mi to do głowy. Niewątpliwie, pomyślałem,
wypadki potoczyły się w sposób następujący: Emilia udawała, że nie
przykłada wagi do tego incydentu, a tymczasem, może nawet
podświadomie, była głęboko dotknięta. I z czasem nie tylko o tym nie
zapomniała, lecz narastało w niej przekonanie, że spotkał ją gorzki
zawód; tak więc ten pocałunek, który był przemijającą słabostką z
mojej strony, ją zranił w samo serce i owa rana nie tylko nie chciała
się zabliznić, ale jątrzyła się coraz boleśniej. Myśląc o tym musiałem
mieć bardzo roztargniony wyraz twarzy, bo wyrwał mnie nagle z
odrętwienia głos Rheingolda, który pytał z niepokojem: - Czy pan
mnie słyszy, panie Molteni?
Oprzytomniałem w jednej chwili i zobaczyłem tuż koło siebie
uśmiechniętą twarz reżysera. - Przepraszam - powiedziałem -
zamyśliłem się właśnie nad tym, co mówił pan Rheingold: mężczyzna,
który kocha swoją żonę i nie jest przez nią kochany...
Ale... ale... - nie wiedząc co powiedzieć, wystąpiłem nagle z
zastrzeżeniem, które w ostatniej chwili przyszło mi do głowy: - Ależ
Ulisses kocha Penelopę z wzajemnością... co więcej, motorem całej
Odysei jest miłość Penelopy do Ulissesa.
Zobaczyłem, że Rheingold przyjął moją odpowiedz z
pobłażliwym uśmiechem. - Wierność, panie Molteni, nie miłość...
Penelopa jest wierna Ulissesowi, ale nie wiemy, do jakiego stopnia
jest w nim zakochana... a jak pan wie, można być najwierniejszym, a
przy tym nie kochać... A nawet w pewnych wypadkach wierność jest
formą zemsty, szantażu, odwetem upokorzonej miłości własnej...
Wierność, nie miłość.
Znowu uderzyły mnie słowa Rheingolda; i znowu musiałem
pomyśleć o Emilii, zadając sobie pytanie, czy zamiast jej wierności i
obojętności nie wolałbym zdrady. Bo niewątpliwie gdyby Emilia
zdradziła mnie i czuła się wobec mnie winna, byłbym o wiele
spokojniejszy. Ale właśnie przed chwilą doszedłem do wniosku, że
Emilia nie zdradza mnie, co więcej, że ja ją zdradzam. Tym razem
wyrwał mnie z kręgu moich myśli głos Battisty: - Panie Molteni, więc
to już postanowione, będzie pan współpracował z Rheingoldem.
Odpowiedziałem z wysiłkiem: - Tak, postanowione.
- Doskonale - odrzekł z wyrazną satysfakcją Battista - a więc
zrobimy tak:
Rheingold musi jechać jutro rano do Paryża i zatrzyma się tam
przez tydzień. W ciągu tego tygodnia pan przygotuje streszczenie
Odysei i przyniesie mi je. Zaraz po powrocie Rheingolda z Paryża
pojedziecie na Capri i od razu wezmiecie siÄ™ do pracy.
Zobaczyłem, że po tym oświadczeniu Rheingold wstaje,
wstałem więc machinalnie i ja. Wiedziałem, że powinienem pomówić
o umowie i o zaliczce, bo w przeciwnym razie będę siedział w
kieszeni u Battisty. Lecz nie dawała mi spokoju myśl o Emilii, a
bardziej jeszcze niepokoiła mnie dziwna zbieżność homerowskiej
interpretacji Rheingolda z moimi osobistymi sprawami. W każdym
razie gdy szliśmy już do drzwi, udało mi się wyjąkać: - A kontrakt?
- Kontrakt jest gotowy - odrzekł całkiem nieoczekiwanie Battista
obojętnym tonem - i zaliczka przygotowana. Może pan, panie
Molteni, wstąpić teraz do sekretariatu, żeby ją odebrać i podpisać
kontrakt.
Byłem niemal ogłuszony ze zdziwienia: oczekiwałem, że tak
samo, jak bywało przy innych scenariuszach, Battista wystąpi z
subtelnymi wykrętami, byle tylko zmniejszyć mi honorarium lub
opóznić jego wypłacenie. A tymczasem płacił bez słowa, nie wdając
się w żadne dyskusje. Cisnęły mi się na usta słowa podziękowania i
gdy przeszliśmy wszyscy trzej do sąsiedniego pokoju, gdzie mieścił
się dział administracyjny, szepnąłem: - Dziękuję panu... pan wie, że
potrzebuję pieniędzy...
Zagryzłem usta; przede wszystkim nie zgadzało się to z prawdą:
nie potrzebowałem pieniędzy aż tak, jak dawały do zrozumienia moje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]