[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Skąd czerpie pan swoją wiedze? - zwróciłem się do Maxa. - Czyżby istniały jakieś
zapiski z tego czasu?
- Tak. Kilka lat temu wydano zbiór pamiętników kupców hanzeatyckich - wyjaśnił. -
Ktoś mi go kupił na Gwiazdkę i dowiedziałem się sporo o historii tych, którzy mieszkali
tu przed nami. Jeśli sobie życzycie, mogę wam pożyczyć tę książkę.
- Poprosimy - Marcus skinął głową.
Po chwili kartkowaliśmy dość opasły tomik.
A więc stało się to, czego najbardziej się obawiałem. Zaraza zagościła pod moim
dachem. Lekarz potwierdził. Wezwałem strażników. Wyprowadzili go, starając się
trzymać jak najdalej... Kazałem wyciągnąć bosakami wszystkie graty z pokoju i spalić na
nabrzeżu. Czuję dojmujący lęk...
- No cóż - powiedziałem. - Trzeba rozejrzeć się po kątach, czy Oko nie zostało gdzieś
tu ukryte...
Pan Samochodzik podszedł do łóżka. Starannie obmacał ramę i deski stanowiące
materac.
- Pościel z całą pewnością spalono podczas odkażania - mruknął.
Podałem mu solidny myśliwski nóż. Deski dały się dość łatwo podważyć. Odsłoniła się
ciemna dziura. Gospodarz skoczył po latarkę. Do środka spuściliśmy Magdę. Jak się
okazało, za ścianą, w którą wpuszczono posłanie, a ścianą sąsiedniego pokoju, była luka
szeroka mniej więcej na metr, ograniczona podłogą i sufitem, a z obu końców - ścianą
korytarza i zewnętrzną fasadą budynku. Dziewczynka wydobyła ze środka stary but
(Sven sądził, że XIX-wieczny) oraz rozsypującą się ze starości halkę i dwa ere z czasów
okupacji. Wybito je w cynku i teraz rozsypywały się w palcach na żółtawy proszek.
Ponieważ skrzynia łóżka nie przylegała do sufitu, wstawiliśmy jej do środka stołek i
zajrzała jeszcze na górę. Przeczucie nas nie myliło. Spod sufitu wygarnęła jeszcze całą
masę rozmaitych śmieci. Puste gniazdo myszy, sześć pustych butelek (Pan Samochodzik
na podstawie ich kształtu przypuszczał, że mogą być osiemnastowieczne). Wreszcie
wynurzyła się z ciemnicy pokryta kurzem, z pajęczynami we włosach. W dłoni trzymała
sparciałą, skórzaną sakiewkę.
- Garść złota - powiedziała. - Chyba należy do pana - dygnęła przed gospodarzem. -
DostanÄ™ znalezne?
Uśmiechnął się.
- Zobaczymy, co jest w środku - powiedział. Wypłacę wartość i podzielimy po
równo.
Rozsupłałem ostrożnie sparciały rzemyk i wysypałem zawartość na stół. Nie znałem
monet z tej części świata, ale intensywnie zielony kolor wskazywał, że były to
miedziaki. Korozja posklejała je ze sobą w jedną bryłkę...
- Cóż, wartość jedynie pamiątkowa - westchnął Max. - Ale znalezne się należy.
Zejdziemy do sklepu i wybierzesz sobie jakÄ…Å› broszkÄ™ lub zapinkÄ™...
102
Dziewczynka wyraznie się ucieszyła. W milczeniu patrzyłem na monety. Patyna
uniemożliwiała odczytanie dat, ale ta garść miedzi mogła należeć do służącego... Ukrył
ją starannie, a potem zapomniał...
- A wiec nasze poszukiwania znowu zakończyły się w martwym punkcie - powiedział
z westchnieniem Sven, gdy wyszliśmy na ulicę.
- Tak - mruknąłem. - Założyliśmy, że ukrył pieczęć w swoim pokoju i jak się okazało,
pomyliliśmy się...
- Może trzeba było opukać ściany - podsunęła Magda.
- Obejrzałem je - zaprotestowałem. - Podobnie jak framugi okien. Wszędzie lite
drewniane belki. Gdyby wyciął w nich dziurę, byłoby widać... Podobnie próg wykonany
był z kłody. Nie mógł wsunąć nic pod spód, bo nie mógł go unieść, nie burząc połowy
domu.
Milczeliśmy.
- Poszukiwania możemy podjąć już tylko w jednym miejscu - powiedział Marcus. -
Oczywiście nie można wykluczyć, że pieczęć ukryta została w tym domu, ostatecznie
mieszkał tam przez kilka miesięcy, mógł bez trudu przygotować dobrą skrytkę... Której
jednak, obawiam się, nie da się odnalezć bez rozebrania budynku na szczapy... Tak więc
trzeba poszukać gdzie indziej.
Popatrzyliśmy na niego zdumieni.
- To my mamy jeszcze jakiś ślad? - zdumiała się dziewczynka.
Popatrzyła na Pana Samochodzika. On też się uśmiechał. Wiedział. Sven wyglądał na
zdezorientowanego.
- My dwaj już wiemy - powiedział szef. - A wy nie. No to teraz konkurs, choć bez
nagród. Spróbujcie się domyślić.
Siedliśmy sobie na ławce i pogrążyliśmy się w zadumie.
- Wiem! - poderwała się nagle Magda. - W Muzeum Trądu! Skoro zachorował, to
zamknięto go właśnie tam. W bergeńskim leprozorium.
- Brawo, młoda damo - mruknął Pan Samochodzik. - W słynnym bergeńskim szpitalu
pod wezwaniem Zw. Jerzego... Zjedzmy sobie coÅ› i w drogÄ™.
Powędrowaliśmy nabrzeżem. Zielonego opla nie było widać, ale minął mnie wysoki
policjant. Był po cywilnemu. Zmrużył nieznacznie oko. Przy "Biegnącej" spotkaliśmy
Wiewiórkę. Na widok córki załamał ręce.
- O rany! Panie Tomaszu, pan to ma talent...
- Talent? - zdziwił się szef. - Do czego?
- Słyszałem opowieści Baśki o tym, jak biedną Zosię naraził pan na nocleg w krypcie
we Fromborku... A teraz historia się powtarza. Co pan zrobił z moją córką?
Popatrzyłem zaskoczony. Faktycznie, Magda utytłana kurzem i pajęczynami wyglądała
nieco... szaro. Na jej twarzy widać było także smugi brudu. Na kolanach spodni, na
kurtce, na włosach... Wszędzie miała pajęczyny albo ślady po nich.
- Trochę się pobrudziłam - powiedziała. - Ale to dla dobra sprawy - uśmiechnęła się
filuternie. - I chyba się opłaciło - pokazała mu broszkę. - Dostałam za znalezienie
sakiewki.
- Jakiej sakiewki? - zapytał zdumiony.
Zaczęliśmy opowiadać nasze przygody. Jednocześnie ruszyliśmy w stronę zajazdu.
Słuchał nas zdumiony.
103
- Panie Tomaszu - zwrócił się wreszcie do szefa. - Zawsze darzyłem pana ogromnym
szacunkiem, ale to, co pan robi, zakrawa na cud. Minął niecały tydzień, a pan już
zidentyfikował miejsce, gdzie przed trzystu laty przez kilka miesięcy mieszkał człowiek,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]