[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To proste. Pociąg z Krakowa jedzie do Warszawy niecałe trzy godziny. Obejrzały z
nami ekspozycję, a potem wskoczyły do pociągu i zdążyły wykonać ksero. Na Wawelu
byliśmy o pierwszej. Na szesnastą mogły być już w stolicy.
- WyprzedzajÄ… nas.
- Nigdzie nie jest powiedziane, że księga kryje tajemnicę miejsca ukrycia biblioteki -
pan Tomasz uśmiechnął się.
Zamyśliłem się, a potem popatrzyłem na zegarek.
- Chyba wybiorę się na dworzec - powiedziałem.
- A to po co?
- Dedukuję, że panna Kasia, bo to ona nosi warkocz, wróci pociągiem, który z
Warszawy odchodzi około osiemnastej, a tu jest koło dwudziestej pierwszej.
- Tak bardzo chcesz znowu dostać łomot?
- Poproszę, żeby udostępniła mi kserokopię.
- Zły pomysł - pokręcił przecząco głową. - Przecież jutro też będziemy ją mieli.
- Przez noc mogą złamać szyfr, a rankiem udać się na cmentarz i wykopać skrzynie.
- Popełniasz podstawowy błąd. - uśmiechnął się. - Założyłeś, że to jednak zostało
zakopane na cmentarzu. Brak ci elastyczności myślenia. Za bardzo przywiązujesz się do
hipotez, które mogą być błędne...
- A pan popełnia błąd wyraznie lekceważąc przeciwnika.
- Wszyscy popełniamy błędy - uśmiechnął się. - Możliwe, że one także...
Położyliśmy się spać.
ROZDZIAA DZIEWITY
AAMIEMY SZYFR " TESTAMENT STORMA " KIM BYA EUGENIUSZ
KWIATKOWSKI " ZAGINIONY KOMPLET MEBLI " ANTYKWARIAT
PRZECIWNICZEK " KUPUJ KRZESAO
Rzęsisty, jesienny deszcz zacinał w szyby. Wewnątrz muzeum było jednak ciepło i
sucho. Podawaliśmy sobie z rąk do rąk wydruk.
- To zupełnie nie ma sensu - powiedział pan Tomasz z westchnieniem. - Garść
przypadkowych hebrajskich liter...
- Może, gdy to pisał, był obłąkany? - zasugerowałem. - Jeśli siedział pod ziemią tyle
czasu, mógł zwariować.
- Nie znam żadnej choroby psychicznej, która objawiałaby się pisaniem
poszczególnych liter.
- A może trzeba odczytać tylko niektóre?
- Mam - powiedział. - próbowałem to czytać od prawej do lewej, jak hebrajski, a
tymczasem to zapisano normalnie... I to w dodatku po polsku, tylko hebrajskim alfabetem. Ja,
Salomon Storm, cadyk bełszen-tow, piszę to w godzinę mojej śmierci. Moje życie kończy się,
więc piszę prawdę, choć nie stoję na swojej ziemi. Nie wiem, kim jesteście wy, którzy
czytacie te słowa, ale widziałem w przebłysku daru jasnowidzenia, że jest was pięcioro.
Widzę znowu wyludniony Kazimierz, gdzie tylko wiatr hula po ulicach. Jeśli wasze intencje
są czyste, być może uda wam się dotrzeć do tego, co ukryłem. Tego, co najcenniejsze, strzec
będzie Eugeniusz Kwiatkowski. Jeśli uda wam się go odnalezć, być może rozwiążecie też
zagadkę mojego poprzednika, alchemika Michała Sędziwoja. Albo też nie uda się. Jeśli taka
będzie wola Boga...
- No ładnie - mruknąłem. - A więc potwierdziły się moje przypuszczenia i książki
powierzył swojemu przyjacielowi.
- To z jednej strony ułatwia, a z drugiej komplikuje sprawę - powiedział Pan
Samochodzik. - Ale czeka nas dużo pracy. Kwiatkowskich w Krakowie może być nawet z
tysiąc. Trzeba ustalić, czy ten Eugeniusz jeszcze żyje. A jeśli nie, to czy żyją jego
potomkowie. Rozdzielimy się. Ja pojadę pogrzebać w księgach meldunkowych w urzędzie
gminy, a ty, Pawle, sprawdzisz go w starych książkach telefonicznych, chociaż, mógł nie
mieć telefonu... W archiwum powinni mieć księgi meldunkowe z czasów wojny i
przedwojenne. Jeśli to przedstawiciel starej krakowskiej rodziny, to jego potomkowie nadal
mogą mieszkać w tym samym miejscu.
Rozdzieliliśmy się.
Deszcz na szczęście ustał i gdy dochodziłem do budynku archiwum, już nie padało. W
drzwiach prawie wpadłem na pannę Stasię. Wyglądała na zadowoloną z siebie.
- Ach, co za miłe spotkanie - zagadnąłem.
Uśmiechnęła się.
- A cóż pana tu sprowadza? - przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się trochę złośliwie.
- Ano szukam...
- ...Eugeniusza Kwiatkowskiego - dokończyła za mnie. - Nie ma potrzeby, już go
znalazłam. Ale nie powiem gdzie. Spędzi pan wiele godzin, podczas których ja spokojnie
dotrÄ™ na miejsce. Wracajcie do Warszawy. Szkoda waszego czasu.
- Pozwolę sobie zachować odmienny pogląd.
Wzruszyła ramionami i odeszła.
- Wiele godzin - uśmiechnąłem się sam do siebie.
Wszedłem do działu udostępniania zbiorów.
- Chciałbym rzucić okiem na materiały, z których korzystała przed kilkunastu
minutami panna Stanisława Kruszewska - oświadczyłem zaskoczonemu archiwiście. - Jestem
jej przyjacielem...
- Leżą jeszcze na stole - wskazał mi miejsce w czytelni.
Usiadłem i przysunąłem do siebie opasły tom. Na okładce czerniły się litery: Księga
zamówień firmy stolarskiej E. Kwiatkowski i S-ka .
Dziesięć minut pózniej natrafiłem na kilka stron rysunków i opis kompletu mebli
zamówionych w 1938 roku przez cadyka Salomona Storma.
- Meble - mruknÄ…Å‚ pan Tomasz. - Komplet mebli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]