[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie przejmował się grą.
S
R
Przerwę spędzili w barze kanapkowym. Alec nieustannie
wodził wzrokiem za Daisy. Kiedy wracała do stolika z owocami i
butelką wody mineralnej, chłonął obraz jej rozkołysanych bioder,
jej promienny uśmiech i roziskrzone oczy.
W tym właśnie momencie uświadomił siebie, że znalazł się w
nie lada tarapatach. I nie dlatego, że przegrywał na torze z
kretesem. Naprawdę z kretesem!Daisy ugryzła jabłko. Kropelka
soku spłynęła jej na wargę. Zlizała ją, a on tylko z trudem
powstrzymał budzącego się w nim jaskiniowca. Myślał tylko o
tym, by zaciągnąć ją do hotelu i zabarykadować się z nią w pokoju.
Przynajmniej na tydzień.
Uśmiechnęła się do niego.
- Grosik za twoje myśli - powiedziała.
- Nie ma mowy. - Wstał i popatrzył w niebo. - Te chmury nie
wyglądają najlepiej. Lepiej już chodzmy.
Grali dalej. Na jedenastym dołku Daisy umieściła piłkę na
green jednym uderzeniem. Rozradowana, obejrzała się na Aleca.
Wyglądała słodko i pociągająco. Alec poczuł ucisk w żołądku.
Działo się coś bardzo złego. Coś okropnego. Zaczął bowiem
pragnąć jej jak jeszcze nigdy nikogo.
Trochę nieprzytomnie rozglądał się za swoją piłeczką. Leżała
gdzieś w gęstej, wysokiej trawie, gdzie umieścił ją poprzednim,
kompletnie nieudanym strzałem. To się nie może udać, myślał. Bo
S
R
chociaż on pragnął Daisy tak rozpaczliwie, na pewno nie mógł
liczyć na jej wzajemność. Na pewno.
Na niebie coraz prędzej gromadziły się ciężkie, bure chmury.
Zrobiło się chłodno. Ale Alec płonął. Nie potrafił już myśleć o
niczym innym, jak tylko o niej. Nagiej.
Mruczał gniewnie pod nosem, przymierzał się do uderzenia.
Zastanawiał się, jak ominąć gęste krzaki.
- Pomóc ci? - usłyszał wołanie Daisy. - Mogę poszukać
jakiegoś indiańskiego tropiciela, jeśli chcesz.
Warknął nieuprzejmie pod nosem. Z nadzieją, że nie
usłyszała. Usłyszała.
- Przepraszam - powiedział. - To było niestosowne.
Machnęła lekceważąco ręką.
- Trzech braci, pamiętasz? Nie takie rzeczy słyszałam. -
Podeszła bliżej i zaczęła przeszukiwać trawę. - Niezle wpadłeś,
co?
Oj, tak!
- Dam sobie radę. - Zamiast przetrząsać trawę, gapił się na
Daisy. A w jego duszy wrzała wściekłość.
Znów spojrzał w niebo. Chmury gęstniały, z każdą chwilą
coraz ciemniejsze. Będzie lało, pomyślał. I w tym momencie,
jakby ktoś w niebie czytał w jego myślach, gruba kropla wpadła
mu do oka. Spuścił głowę i zobaczył swoją piłeczkę. Leżała w
S
R
gęstej trawie, pod wielkim liściem.
A deszcz zaczynał padać coraz mocniej. Gorączkowo za-
stanawiał się, jak wybić piłkę z tak kłopotliwego położenia jednym
uderzeniem. Ustawił się i złożył do strzału.
- Co robisz? - usłyszał w tym momencie głos Daisy.
- Mam nadzieję wbić piłkę do dołka jednym uderzeniem -
powiedział, nie odwracając głowy.
- Pada - powiedziała.
- Tak. - Zamachnął się i uderzył. To był dobry strzał. Piłka
wylądowała na skraju green.
Deszcz rozpadał się na dobre. Alec wymienił kije i ruszył do
piłki. Po chwili piłka z wesołym stuknięciem wylądowała w dołku.
- Szczęśliwy? - usłyszał wołanie. Obejrzał się. Daisy
siedziała w wózku.
- Co robisz? - spytał.
- Jadę do domu. - A gdy nie odezwał się, dodała: - Alec, pada
deszcz.
- Ale jeszcze nie skończyliśmy. Założyliśmy się. Z
uśmiechem Daisy wskazała na niebo.
- Powiedzmy, że wskutek działania sił natury, mamy remis.
Remis? Alec nigdy nie remisował. Wygrać albo przegrać...
Choć, szczerze mówiąc, wolał wygrywać. Musieli
dokończyć. W końcu grali o przyszłość każdego z nich.
S
R
- Nie możesz tego zrobić.
- MogÄ™.
- Ale przecież wygrywasz. - Zarzucił torbę na ramię i ruszył
do wózka. Woda pod jego stopami mlaskała paskudnie.
- Nie zależy mi na zwycięstwie. - Wzruszyła ramionami.
- Na pewno ci zależy.
Spojrzała nań, jakby postradał zmysły.
- Nie. Naprawdę. Nie zależy mi na wygranej - powtórzyła.
- Ależ, Daisy - nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. -
Wygrywanie jest najważniejsze!
- Nie - powiedziała głosem pełnym współczucia. - Ważne jest
bycie szczęśliwym, radość i zabawa, cieszenie się życiem i ludzmi.
To jest ważne.
Serce mu się ścisnęło. Jakże piękne mogłoby być życie.
Pełne miłości i rodzinnego szczęścia.
Kiedy zakładał się z nią, był tak pewien wygranej, że obiecał
sobie w duchu, iż i tak zainwestuje w jej przedsięwzięcie. Nawet
wtedy, gdy znowu będzie dla niego pracowała. Mogłoby to być
trudne do pogodzenia, ale na pewno dali by sobie radÄ™.
Wrzucił kije do wózka, a ona uśmiechnęła się leciutko.
- Jedzmy do domu ogrzać się - powiedziała i zatarła ramiona.
- Jedz sama - powiedział. - Mój wózek stoi na parkingu.
Spotkamy się z tyłu... - Zawahał się. - W domu.
S
R
Parsknęła śmiechem. Myślała, że żartował.
- Naprawdę, jedz - powiedział. - Muszę się przejść. Patrzyła
nań przez potoki deszczu. Z jej twarzy wyczytać można było burzę
uczuć.
- Mówisz poważnie - szepnęła po chwili.
- Najpoważniej. - Uciekaj, pomyślał, zanim nie zmienię
zdania i nie zaciągnę cię w jakieś odludne miejsce, gdzie będę
mógł mieć cię tylko dla siebie. - Do zobaczenia w domu.
Stał w strugach zimnego deszczu i patrzył za oddalającym się
wózkiem. Kiedy zniknęła za węgłem klubowego budynku, całkiem
niepotrzebnym gestem postawił mokry kołnierz i ruszył naprzód.
Dom. Powiedziała tak po raz pierwszy. Jedzmy do domu.
Poruszyły go te słowa. Jakby niespodziewanie został przeniesiony
do zupełnie innego, obcego świata.
Szedł powoli. Przy każdym kroku spod jego stóp wydoby-
wało się wstrętne mlaskanie. Zastanawiał się, jak by to było dzielić
z Daisy prawdziwy dom. Dzielić dom...
Kiedy człowiek idzie w ulewie przez bezkresne pole gol-
fowe, minuty ciągną się jak godziny. Dlatego zapewne Alec miał
wrażenie, że szedł już całą wieczność, gdy usłyszał za plecami
narastający szum. Rój dzikich pszczół-morderców, pomyślał
ponuro. Ale zaraz zorientował się, że było to mruczenie silnika
wózka golfowego. Nie odwrócił głowy. Wcisnął ręce w kieszenie i
S
R
szedł przed siebie.
ROZDZIAA ÓSMY
Daisy nie ujechała nawet połowy drogi, kiedy zorientowała
się, że burza zaczęła jeszcze przybierać na sile.
Deszcz zacinał wściekle, siekł w wózek jak grad kamieni.
Mokry sweter kleił się jej do ciała. Pomyślała o Alecu. On dopiero
musiał moknąć.
Kiedy odjeżdżała, patrzyła na niego we wstecznym lusterku i
czuła ucisk w sercu. Wyglądał tak żałośnie.
Powinnam była nalegać, pomyślała. Namówić go, żeby
wracał ze mną. Powinna była, ale gdy uparł się, żeby grać dalej
mimo deszczu, straciła cierpliwość. Zezłościła ją jego żądza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]