[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wie: Nie, nie, nie!
Pete mówił cały czas - zapinając na niej uprząż, prowadząc
do tego odcinka urwiska, gdzie skalny nawis ułatwiał proces
opuszczania i czekając, aż na dół zjedzie drugi instruktor.
- Będzie tam na panią czekał - wyjaśnił, doczepiając
S
R
linę do uprzęży Gabi. - Chce pani spojrzeć w dół i zobaczyć, co
przed panią, czy od razu zjeżdżamy?
Gabi rozejrzała się gorączkowo dookoła, szukając wzrokiem
Aleksa, kogoś albo czegoś znajomego, ale nie dostrzegła go w
roześmianej, żartującej grupce kursantów wdziewających uprzę-
że i sprawdzających liny, na których za chwilę zawisną nad
przepaścią. Zresztą, co on by mi pomógł, pomyślała.
- A jak jest lepiej? - spytała Pete'a, niezdolna do podjęcia sa-
modzielnej decyzji.
- Według mnie lepiej jest najpierw wyjrzeć i przygotować się
psychicznie na to, co panią czeka, ale jeśli obawia się pani, że
zmieni się ze strachu w roztrzęsioną galaretkę, to lepiej nie pa-
trzeć.
Ponieważ nie chciała, żeby zobaczono ją pod postacią roz-
trzęsionej galaretki, zrezygnowała z patrzenia. Podeszła do kra-
wędzi urwiska, słuchając instrukcji Pete'a i powtarzając sobie w
duchu: Dam radÄ™, dam radÄ™.
Tam, patrząc cały czas przed siebie, nie w dół, usiadła, prze-
kręciła się na brzuch i zaczęła się powoli zsuwać, dopóki nie
poczuła, że uprząż przejmuje ciężar jej ciała.
- Spuszczanie się z helikoptera wygląda podobnie - wyjaśniał
Pete - ale na razie, dopóki nie oswoi się pani z uprzężą, lepiej
będzie się pani czuła, widząc przed sobą ścianę urwiska.
Czy czuję się lepiej? - zastanawiała się, patrząc na przesuwa-
jącą się przed oczami ścianę. I lepiej niż kiedy? Niż w trakcie
umierania ze strachu?
Ale nie panikowała, i bardzo dobrze, a poza tym opierała się
pokusie zerknięcia pod siebie - jeszcze lepiej, bo rzut oka w dół
S
R
wywołałby zapewne reakcję histeryczną, zdecydowanie nie-
wskazaną, kiedy człowiek dynda na końcu liny.
- Mam cię! - usłyszała za sobą.
Silne dłonie chwyciły ją w pasie i naprowadziły jej stopy na
twardy grunt. Mężczyzna miał głos tak podobny do głosu Alek-
sa, że zamiast spojrzeć pod nogi, obejrzała się za siebie, cieka-
wa, jak wygląda ten, który ją przechwycił.
- Skąd się tu wziąłeś? - żachnęła się, kiedy widok uśmiech-
niętej twarzy potwierdził jej podejrzenia. - Przecież to nie ty
zjechałeś na dół przede mną.
Uśmiech rozszerzył się.
- Ja. Powiedziałem nawet do ciebie, że zobaczymy się na do-
le, ale byłaś tak przejęta, że nie usłyszałabyś chyba dętej orkie-
stry.
Była tak oszołomiona sukcesem, że puściła mimo uszu ten
docinek.
- Mam zdjąć z siebie tę uprząż?
- Jeszcze nie. Musisz jeszcze wrócić na górę.
- Muszę wrócić na górę? - wyjąkała.
- Przecież tu nie zostaniesz.
Gabi dopiero teraz rozejrzała się dookoła i stwierdziła z prze-
rażeniem, że miejscem jej lądowania jest wąska skalna pólka.
Nie przyszło, jej dotąd do głowy, że za Aleksem, który stał mię-
dzy nią a krawędzią, może ziać przepaść. Panika ścisnęła jej
krtań, ciało zesztywniało ze strachu.
- Nie dopuszczaj jej do siebie - powiedział Aleks, znowu czy-
tając w jej myślach. - Jesteś asekurowana i ja jestem asekuro-
wany. Za chwilÄ™ szarpnÄ™ dwa razy twojÄ… linÄ™ i Pete szybko wy-
winduje cię na górę.
S
R
Gabi przyswajała sobie jeszcze tę informację i przypominała,
że sama tego chciała, kiedy Aleks dodał:
- A potem możesz zjechać z drugiej strony. Posłuchaj, jak
tamci pohukują z podniecenia. To wspaniała zabawa!
Ona nie widziała w tym niczego zabawnego, nie raczyła więc
odpowiedzieć, uniosła tylko brew. Reszta tego, co mówił Aleks,
wydawała jej się dziwnie znajoma -pewnie dlatego, że to samo
mówił jej wcześniej Pete. Toteż, by pokazać Aleksowi, że wcale
nie boi się tak, jak myślał, szarpnęła dwa razy linę i dała się
wciągnąć z powrotem na szczyt klifu.
Był to dopiero początek nieskończonej liczby zjazdów i
wjazdów, jakie jeszcze tego ranka wykonała, ale wczesnym po-
południem odczuwała już takie zmęczenie, że kontynuowanie
treningu byłoby z jej strony głupotą.
- Lubię kursantów, którzy wiedzą, kiedy przestać - pochwalił
ją Pete, gdy wyznała mu, że ma dosyć  bo nie potrzeba mi tu
martwych bohaterów. Ale jutro jest pani z powrotem?
Gabi zapewniła go, że może na nią liczyć. Jutro, oprócz dal-
szego doskonalenia techniki zjeżdżania na linie, mieli się zapo-
znać ze sprzętem znajdującym się na pokładzie helikoptera ra-
towniczego, jak również rozpocząć naukę obsługi lekkich desek
ortopedycznych i szelek oraz ćwiczyć zakładanie ich ofiarom
wypadków, kiedy balansuje się na krawędzi przepaści albo wisi
w powietrzu.
- Zdajesz sobie sprawę, że w praktyce rzadko będziesz mu-
siała spuszczać się z urwisk? - spytał Aleks w drodze powrotnej.
Gabi kiwnęła głową. Marzyła o kąpieli, była zbyt zmęczona,
S
R
by napawać się triumfem, jaki odniosła dziś nad swoim lękiem
wysokości. A był to triumf nie lada jaki. Pod koniec ćwiczeń
potrafiła już spojrzeć ze szczytu w dół i żołądek wcale nie pod-
chodził jej do gardła.
- Po co to robisz?
Pytanie Aleksa wyrwało ją z zadumy.
- Tak dalej być nie mogło - odparła, przypominając sobie je-
den z niemądrych powodów (polecieć do Europy w odwiedziny
do Aleksa - chyba na głowę upadła!), z jakich wpisała tę pozy-
cję na swoją listę zobowiązań.
Spojrzał na nią tak, jakby jej nie dowierzał, ale nic nie po-
wiedział. Przymknęła oczy.
Musiała się zdrzemnąć, bo kiedy je znowu otworzyła, byli
już w podziemnym garażu swojego budynku i Aleks gasił silnik.
Wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku windy.
- Oddaj mi lepiej te kluczyki - powiedziała, kiedy Aleks
schował je odruchowo do kieszeni.
Kiedy je oddawał, zetknęły się na moment ich dłonie i
iskrząca wciąż między nimi namiętność wybuchła z nową siłą.
Zcisnęła kluczyki tak mocno, że ich ostre krawędzie wbiły jej
się w dłoń. Zabolało, ale lepszy już ten ból, niż poddanie się
namiętności - iskrzącej czy nie.
W mieszkaniu Alany, już bezpieczna, przeanalizowała swoje
opcje. A właściwie opcję, bo miała tylko jedną -unikać za
wszelką cenę Aleksa. Zadzwonił telefon. To był Aleks. Zapra-
szał ją na kolację.
- Niestety, przykro mi - odparła. - Wychodzę.
Rozłączyła się szybko, żeby nie wysłuchiwać jego wy-
S
R
kładu o dobrodziejstwach solidnego nocnego wypoczynku, i
zadzwoniła do Kirsten, która już wcześniej proponowała jej
wspólny wypad na prywatkę do swojej przyjaciółki. Teraz bę-
dzie zmuszona tam pójść, by nie wyrzucać sobie potem, że
okłamała Aleksa.
Gardłowy pomruk silnika wyrwał Aleksa z głębokiego snu.
Przez kilka minut nie potrafił pozbierać myśli ani odsiać resztek
snu od jawy. Chciało mu się pić.
Wstał i ruszył przez salonik do kuchni. Po drodze zatrzymał
się przy drzwiach balkonowych i wyjrzał na zewnątrz, ciekawy,
co go obudziło.
Przed domem stał mały sportowy samochód. Widział go kil-
ka razy na szpitalnym parkingu. W środku nikogo nie było.
Nie sposób było stwierdzić, czy przyjechał przed chwilą, za-
kłócając ciszę nocną, czy stoi tu od jakiegoś czasu. Aleks od-
wrócił się od okna i wszedł do kuchni napić się wody.
Nie jego sprawa, co robi Gabi ani z kim, przypomniał sobie,
ale gniew nadal ściskał mu trzewia i odbierał smak wodzie. Po-
pchnął go nawet do telefonu. Podniósł słuchawkę i miał już wy-
brać numer Alany, ale w porę się opamiętał.
Wrócił do łóżka i patrząc w sufit, próbował dociec, dlaczego
nie potrafi już znalezć wspólnego języka z kobietą, którą nadal
kocha.
Do niczego nie doszedł. Nie pomogła też rozmowa na ten [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl