[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczy, usiłując ją sobie przypomnieć. - Sentymentalną. Była przy
samej szosie i było tam pełno ludzi. Między innymi dlatego nie
chciałam się zatrzymywać. To zajęłoby całe wieki. Buds and
Blooms. - ZaklaskaÅ‚a w dÅ‚onie, kiedy wreszcie sobie przypo­
mniała. - Jakieś półtora kilometra za nią skręciłyśmy w prawo.
- Znakomicie. - Ujął jej dłoń, uniósł do ust i pocałował.
Obydwoje speszyli się tym gestem. Jeszcze nigdy w życiu nie
pocałował kobiety w rękę.
MJ poczuÅ‚a dziwne ssanie w żoÅ‚Ä…dku. OdchrzÄ…knÄ…wszy, po­
łożyła dłoń na kolanie.
- Cóż... W każdym razie Grace i Bailey pojechały do tej
szkółki. Ja zostałam w domku. Obie przepadają za zakupami.
Wszystko jedno jakimi. Przypuszczałam, że wykupią cały
towar, co nie było dalekie od prawdy. Wróciły obładowane
plastykowymi tacami z kwiatami, kwiatami w doniczkach i pa­
roma krzewami. Grace ma tam pick-upa. Wyobrażam sobie, co
by pisali w kolumnie poświęconej modzie w  Post" o tym, jak
Grace Fontaine prowadzi pick-upa.
- Przejęłaby się tym?
- Uśmiałaby się. Ale zachowuje to miejsce w tajemnicy. Jej
krewni - właśnie tak mówi o swojej rodzinie: krewni - nic
o nim nie wiedzÄ….
- Powiedziałbym, że to działa na naszą korzyść. Im mniej
ludzi o nim wie, tym lepiej. - Uśmiechnął się, widząc szyld.
- Oto i nasz ogród, kotku. Interes kręci się doskonale.
SCHWYTANA GWIAZDA 161
Twarz jej pojaÅ›niaÅ‚a zadowoleniem na widok sznura samo­
chodów osobowych i ciężarówek zaparkowanych na poboczu
i tłumu krążącego wokół stołów z kwiatami.
- ZaÅ‚ożę siÄ™, że majÄ… Å›wiÄ…tecznÄ… wyprzedaż. Dziesięć pro­
cent zniżki za czerwone, białe czy niebieskie bukiety.
- Boże, błogosław Amerykę. Półtora kilometra, mówisz?
- Tak, a potem skręciłyśmy w prawo. Jestem pewna.
- Nie lubisz kwiatów?
- Co? - Spojrzała na niego z roztargnieniem. - Jasne, są
w porzÄ…dku. LubiÄ™ te pachnÄ…ce. Wiesz, takie jak gozdziki. Nie
pachną za słodko i nie więdną po dwóch dniach.
Zaśmiał się cicho.
- Muskularne kwiaty. Czy to ta droga?
- Nie... chyba nie. Trochę dalej. - Pochyliła się do przodu,
zabÄ™bniÅ‚a palcami o deskÄ™ rozdzielczÄ…. - Ta! SkrÄ™caj teraz. Je­
stem prawie pewna.
Zwolnił, wziął zakręt w prawo. Droga wznosiła się i skręcała.
Ogrodzenie wzdłuż niej powoli zarastało kapryfolium, a za nim
pasły się krowy.
- Wydaje mi się, że to ta. - Przygryzła wargi. - Wszystkie te
cholerne drogi wyglÄ…dajÄ… tak samo. Pola, kamienie i drzewa.
Skąd ludzie wiedzą, jak trafić?
- Jechałyście tą drogą do samego końca?
- Nie, znów skrÄ™ciÅ‚yÅ›my. Na prawo czy na lewo? - zastana­
wiała się.
- W prawo czy w lewo?
- Wjechałyśmy głębiej i wyżej w leśne ostępy. Może tutaj.
Zwolnił, by dać jej czas do namysłu. Skrzyżowanie było wąskie,
z jednej strony na rogu staÅ‚ dom z kamienia. Na podwórzu, w cie­
niu starego klonu drzemał pies. Po trawie dreptały szare kaczki.
162, SCHWYTANA GWIAZDA
- To mogła być ta droga, w lewo. Przepraszam, Jack, to jest
takie mgliste.
- Posłuchaj, mamy pełen bak benzyny i mnóstwo czasu do
zmroku. Nie przejmuj siÄ™ tak.
Skręcił w lewo, na krętą drogę, która wznosiła się i opadała.
Domy były teraz daleko jeden od drugiego, a pola porastała
gÄ™sto kukurydza siÄ™gajÄ…ca mężczyznie do pasa. Po polach za­
częły się lasy, gęste i zielone, a przydrożne drzewa pochylały
konary nad drogÄ…, tworzÄ…c cienisty tunel dla przedzierajÄ…cego
siÄ™ samochodu.
Wjechali na wzniesienie i ich oczom ukazaÅ‚ siÄ™ oszaÅ‚amiajÄ…­
cy widok. Porywająca przestrzeń zielonych gór i falującej u ich
podnóża ziemi.
- Tak. Bailey o mało nie wykończyła samochodu, zanim
wjechałyśmy na to wzgórze. Jeśli to jest to wzgórze - dodała.
- Myślę, że to część lasu stanowego. Ten widok zrobił na niej
niesamowite wrażenie. Ale znów skręciłyśmy. W jedną z tych
wąskich dróżek między drzewami.
- Dobrze sobie radzisz. Powiedz mi, w którą mam skręcić.
- Na tym etapie twój wybór jest równie dobry jak mój. - Czuła
siÄ™ kompletnie bezradna. - Teraz wszystko wyglÄ…da inaczej. Drze­
wa są gęste. Wtedy okrywała je tylko zielona mgiełka.
- Spróbujmy tÄ™ - postanowiÅ‚, rzuciwszy metalowy pieniÄ…­
żek, i skręcił na prawo.
Tylko dziesięć minut zajęło im stwierdzenie, że się zgubili,
a kolejne dziesięć wydostanie się na główną drogę. Przejechali
przez małe miasteczko, którego MJ nie pamiętała, i wrócili do
punktu wyjścia.
Po godzinie błądzenia MJ czuła, że jej wytrzymałość jest na
wyczerpaniu.
SCHWYTANA GWIAZDA ft 163
- Jak możesz być tak spokojny? - zapytaÅ‚a. - PrzysiÄ™gÅ‚a­
bym, że przedarliśmy się przez wszystko, co przypomina drogę,
w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Przez każdą uliczkę,
dróżkę i ścieżkę dla krów. Zaczynam wariować.
- Moja praca wymaga cierpliwości. Czy opowiadałem ci,
jak ścigałem Dużego Billa Bristola?
PoruszyÅ‚a siÄ™, pewna, że od tej wielogodzinnej jazdy porobi­
Å‚y jej siÄ™ odciski na pupie.
- Nie, nie opowiadałeś mi o tym, jak ścigałeś Dużego Billa.
Czy zamierzasz to zmyślić?
- Nie muszÄ™.
Chcąc dać im obojgu trochę wytchnienia, zjechał z drogi. Na
poboczu był niewielki parking, a przy nim coś, co można było
nazwać stawkiem. Drzewa zwieszające się nad ciemną wodą
przepuszczały niewiele promieni słonecznych, które padały na
powierzchnię wody i odbijały się od niej.
- Duży Bill był poszukiwany za napaść. Stracił cierpliwość
przy grze w siedem kart i próbował ograć przeciwnika. To było
po tym, jak złamał mu nos i znokautował go. Duży Bill ma
blisko dwa metry wzrostu, waży sto trzydzieści kilo i ma ręce
jak bochny. Nie lubi przegrywać. Wiem to na pewno, bo spÄ™dzi­
łem z nim pewien wieczór przy automatach do gry.
MJ uśmiechnęła się czarująco.
- Do licha, Jack, nie mogę się doczekać, kiedy poznam
twoich znajomych.
Nie musiał się wysilać, żeby dosłyszeć sarkazm w jej głosie.
Rzucił jej spojrzenie z ukosa.
- W każdym razie Ralph złożył za niego kaucję, ale Duży
Bill dowiedział się o pewnej grze w Jersey i nie chciał, żeby go
ominęła. Prawo jest przeciwne nie tylko nie licencjonowanym
164 SCHWYTANA GWIAZDA
grom hazardowym, ale również ucieczkom, kiedy za kogo
wpłacono kaucję. Zwolnienie cofnięto i Bill znalazł się na liści
uciekinierów.
- A ty ruszyłeś za nim.
- Właśnie. - Jack potarł podbródek. Przemknęło mu prze
głowę, że warto byłoby się ogolić. - To miała być prosta robota
Znalezć zdobycz, przypomnieć Billowi, że ma się stawić w są-
dzie, przyprowadzić go z powrotem. Ale, zdaje się, Bill wygrał
w Jersey sporo forsy i wyruszyÅ‚ w drogÄ™, by pograć gdzie in­
dziej. Powinienem dodać, że Bill jest wprawdzie duży, ale za to
mało przewidujący. A poza tym karta mu szła, więc podróżował
od gry do gry, od stanu do stanu.
- Z Jackiem Dakotą, łowcą nagród, tuż za nim.
- W każdym razie na jego tropie. Przeważnie tuż za nim.
Jeśli głupek zamierzał mnie zgubić, powinien lepiej się do tego
zabrać. Przemierzyłem północny wschód Stanów, brałem udział
w każdej grze.
- Ile przegrałeś?
- Za mało, żeby o tym mówić - odparł, widząc jej szeroki
uśmiech. - Około północy dotarłem do Pittsburgha. Czułem, że
coś wisi w powietrzu, ale ani grozbą, ani łapówką nie mogłem
od nikogo wyciągnąć, gdzie się gra. Zledziłem Bilła od czterech
dni, mieszkałem w samochodzie i grałem w pokera z facetami
o imionach Bats i Fast Charlie. ByÅ‚em zmÄ™czony, brudny i mia­
łem przy sobie ostatnie sto dolarów. Poszedłem do baru.
- Naturalnie.
- To ja opowiadam - zauważyÅ‚, wichrzÄ…c jej wÅ‚osy. - Wy­
brałem go na chybił trafił, bez namysłu, bez planu. I zgadnij, kto
był w pomieszczeniu na tyłach, trzymając parę asów i zgarniając
kasÄ™?
SCHWYTANA GWIAZDA 165
- Pomyślmy... Czy mógł to być... Duży Bill Bristol? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl