[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do kochania kogokolwiek?
Otrzymała tę samą odpowiedź, co przed trzema laty. Problem polega nie na tym, Ŝe Jacques nie
potrafi kochać, lecz Ŝe nie potrafi pokochać jej. I choć wiedziała o tym od dawna, na nowo
poczuła ból.
Podeszła do okna i zachwyciła się pięknością zimowej nocy. Na atramentowoczarnym niebie
mrugały gwiazdy. KsięŜyc, zawieszony w przestworzach jak ogromna szklana kula, dzielił się
swym blaskiem ze świeŜym śniegiem. Za tydzień BoŜe Narodzenie.
A wtedy Jacquesa juŜ tu nie będzie. Zaskoczyła ją nagłość i ostrość bólu, który przeszył ją wraz
z tą myślą. JuŜ dawno nie czuła się taka samotna. CzyŜby przez te kilka tygodni oszukiwała
samą siebie? Czy w głębi duszy ma .nadzieję, Ŝe Jacques tu zostanie?
- Piękny widok, prawda?
Liza drgnęła jak oparzona, odwróciła się i ujrzała stojącego kilka kroków od niej Jacquesa. Była
tak pogrąŜona w myślach, Ŝe nawet nie słyszała, kiedy wszedł.
- Tak - wyjąkała z trudem, starając się nadać swemu głosowi jak najspokojniejsze brzmienie.
Odwróciła się znów do okna. - To wspaniałe patrzeć o tej porze roku na świat cały pokryty
śniegiem.
- Pewnie dlatego, Ŝe moŜna podziwiać widok jak z boŜonarodzeniowej pocztówki.
Liza przez chwilę zastanawiała się nad tym porównaniem.
- Tak, chyba rzeczywiście.
- A pamiętam, jak bardzo lubisz BoŜe Narodzenie.
Jego słowa zabrzmiały cichym szeptem tuŜ przy jej szyi. Stanął obok niej i ujrzała w szybie jego
odbicie.
- Wszyscy lubią BoŜe Narodzenie - odparła, broniąc się przed ciepłem jego bliskości i swymi
uczuciami do niego.
- Ale nie tak jak ty. Pamiętam, jak uśmiechałaś się, kiedy zapaliliśmy lampki na choince, jak
rozbłysły ci oczy, kiedy zobaczyłaś owiniętą w kolorowy papier paczuszkę. śałowałem wtedy,
Ŝe nie mogę ofiarować ci dziesięciu prezentów, tylko po to, by patrzeć, jak rozpromienia się
twoja twarz, kiedy je otwierasz.
Liza z trudem przełknęła ślinę. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Dostrzegła w jego oczach
tęsknotę, w głosie usłyszała Ŝal. Oderwała wzrok od jego odbicia. Nie mogła pozwolić, by
owładnęły nią wspomnienia.
- Wcale nie chciałam tylu prezentów, Jacques. Chciała tylko jego.
- Ale ja i tak chciałem ci je dać. Pragnę, Ŝebyś pozwoliła mi dać je tobie teraz.
Odwrócił ją ku sobie i musnął palcami jej twarz. To wystarczyło, by ogarnęła ją fala gorąca i
tęsknoty.
- Dlaczego odesłałaś mi te apaszki, Lizo?
- Bo nie mogłam ich przyjąć.
- Przyjęłaś kwiaty i ciasteczka.
- Bo zbyt wiele zachodu by było z ich odsyłaniem. Zresztą, nie mógłbyś ich zwrócić do sklepu.
Apaszki to co innego. Były zbyt drogie, Jacques. Nie powinieneś mi ich przysyłać. W ogóle nie
powinieneś mi niczego przysyłać. Chciałabym, Ŝebyś przestał to robić.
- Ale ja-nie chcę. Stać mnie teraz na drogie rzeczy, nie tak jak trzy lata temu.
- A ja nie mogę ich od ciebie przyjąć.
- Dlaczego? - spytał, rozbrajając ją przy okazji drobnym gestem. ZałoŜył jej luźno opadające
pasmo włosów za ucho muskając przy tym jego koniuszek.
Liza poczuła znajomy dreszcz. Oczy miała otwarte, choć marzyła, by je zamknąć. Stała sztywno
wyprostowana, choć chciała się przytulić do Jacquesa.
- Bo twoje podarunki są... są zbyt osobiste.
Jacques uśmiechnął się i przesunął palcem po linii jej podbródka.
- Takie właśnie miały być.
- Ale między nami nie ma juŜ nic osobistego.
- Kłamczucha.
By jej to udowodnić, stanął bliŜej. Uśmiechnął się, kiedy zrobiła krok do tyłu i napotkała
parapet.
Uniosła głowę, zdecydowana nie poddać się temu oszałamiającemu uczuciu. Jego palce
kontynuowały swoją leniwą podróŜ wzdłuŜ jej szyi, Ŝeber, talii, bioder. I z powrotem.
- Nie moŜemy wrócić do tego, co było, Jacques.
- A kto chce wracać? - szepnął, muskając wargami jej ucho. - Mnie się bardzo podoba to, co jest
teraz.
Liza mocno zacisnęła zęby, Ŝeby powstrzymać jęk. Jego palce były teraz niepokojąco blisko jej
piersi.
- Tracisz czas, Jacques - powiedziała, sama zdziwiona, Ŝe mówi tak spokojnie. - Nie zmienię
zdania. Nie pójdę z tobą do łóŜka.
- Nie?
- Nie - powtórzyła zdecydowanie.
Zbyt późno zdała sobie sprawę, Ŝe popełniła błąd. Jacques uwielbia wyzwania, szczególnie ze
strony kobiet. W dodatku jest znakomitym znawcą ich ciała i umysłu. Udowodnił jej to aŜ nadto
wyraźnie przed trzema laty. Potwierdził to dodatkowo w ciągu ostatnich kilku tygodni. Przeklęła
własną głupotę.
Jacques ujął ją pod brodę. ZauwaŜyła w jego oczach kpiący błysk.
- Zdaje mi się, Ŝe będę się musiał bardzo napracować, Ŝebyś zmieniła zdanie.
Zanim zdąŜyła cokolwiek powiedzieć, przywarł wargami do jej ust. Wolniutko obrysowywał
językiem ich kontur. Liza z najwyŜszym trudem powstrzymywała się, by nie zanurzyć palców w
jego włosach, nie wtulić się w niego całą sobą.
- Otwórz się przede mną, moja słodka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]