[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Inne zajęcia? - posmutniała Franciszka. - Czy to znaczy, że nie jesteś pewna?
- Jestem, jestem! - mruknęła młynarzówna niecierpliwie. - Tylko nie wiem, jak mam
śpiewać na chórze i jednocześnie przed ołtarzem stać?
***
Franciszka trzy razy z rzędu wychodziła wieczorami w umówione ze Szczepanem
miejsce, na zakręt drogi. Pierwszego dnia z nadzieją, następnego już z nieco mniejszą.
Zaczęło do niej docierać, że Szczepan nie przyjdzie. Trzeciego z rozpaczą, a całkiem bez
nadziei.
Szkoda, że ten głupi Szymek nie potrafił dobrze wytłumaczyć wszystkiego
Szczepanowi. Poszedł z posłaniem, z niczym wrócił. Franciszka nie zrozumiała, co przekazał
Szczepan Sienkiewicz. Szymek tak kręcił, że nie zrozumiała. Szczepan ponoć powiedział:
czekaj, załatwię co trzeba, to przyjdę po ciebie. Głupi ten uszaty Szymek. Wcale się nie
dowiedział, co ma Szczepan załatwić i kiedy.
A tymczasem przekonała się, że złe nowiny szybko się rozchodzą.
- Widzisz, jak się kończą takie schadzki - oznajmiła piątego dnia Antonina. -
Szczepan Sienkiewicz taką dobrą miał robotę, a rzucił ją i uciekł na fabrykę z Cześką od
Rakuszów. Wydało się wszystko, bo ich w Michałowie widzieli. Co teraz będzie, nie
wiadomo, ale Rakusz zapowiada, że do sądu pójdzie, a córkę odbierze. Zachciało się młodym
miłowania!
Franciszka chciała powiedzieć, że tu nie o miłowanie chodzi, bo Szczepan wcale nie
kocha Cześki, tylko ją, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.
- I co będzie? - zapytała niby obojętnie.
Antonina wzruszyła ramionami.
- A co ma być? Jak zwykle bywa. On ją wykorzysta, bachora zmajstruje i zostawi.
Chyba, że ojciec Cześki szybciej ją do chałupy zawróci, ale i tak wstyd dla całej rodziny na
zawsze.
- To może lepiej, żeby nie wracała, skoro już uciekła - zauważyła Franciszka.
Antonina wykrzywiła usta.
- Myślisz, głupia, że można co zbudować na ludzkim nieszczęściu? - spytała. -
Nieszczęście zawsze do ciebie wróci, taka jest Boża sprawiedliwość. Nie teraz, to na tamtym
świecie odpłacą ci za wszystko.
***
Wczesnym rankiem Szymon Kłos wszedł na zaniedbane, zarośnięte chwastami
podwórze sąsiadki.
- Dobry dzień, babko Matwiejowa!
Stara kobieta, siedząca na kamiennym progu, zakutana w chusty, podniosła dłoń do
czoła, choć nie było jeszcze tyle słońca, żeby się osłaniać.
- Dobry dzień - odpowiedziała niepewnie. - A to kto? Czy może Szymek?
- Szymek. Przyszedłem co porobić. Zdaje się, drew trzeba narąbać...
- A trzeba, trzeba - stara kobieta pokiwała głową. - Tylko akurat zapłacić nie mam
czym...
Szymek Kłos wyszedł na środek podwórza.
- To nic nie szkodzi, babko Matwiejowa. Tak sobie dzisiaj porąbię. Zapłacicie kiedy
indziej.
- O, co za dobry chłopak! - zachwyciła się stara kobieta. - Niechaj ci Pan Bóg
błogosławi.
Szymek od razu wziął się do roboty i pracował długi czas, z zapamiętaniem machając
siekierą. Kupa szczap i drobno porąbanych gałęzi szybko rosła wokół pieńka wystawionego
przed szopą. Babka Matwiejowa, wdowa, siedziała na malutkim skrawku ziemi, zupełnie
sama. Czasem ktoś pomagał jej w robocie, uprawiając przynależny jej kawałek za część
plonów. Pilnowała go, nie chciała się pozbyć za żadne pieniądze. Kiedyś, dawno temu, miała
męża, wtedy jakoś sobie radzili. Ale on poszedł do piachu, a i dzieci też wkrótce pomarły. Od
trzydziestu lat babka Matwiejowa żyła jedynie dzięki cudzej łasce.
Stara kobieta przykuśtykała, niosąc miskę.
- Masz tu trochę zupy, dobry chłopaczku - zachwalała. - Ze świeżutkiej kapusty.
Pojedz w podzięce za robotę.
Szymek Kłos chętnie przyjął poczęstunek. Zjadł powoli, dokładnie, do końca. Potem
odstawił miskę i od razu wrócił do roboty. Całe drewno rozwłóczone na podwórzu, nawet to,
co chwastami porosło w kątach i pod płotem, porąbał, a potem porządnie poukładał pod
ścianami chałupy, pod okapem strzechy.
Gdy pod wieczór babka Matwiejowa wyszła na próg, nadziwić się nie mogła tak
wielkiej i porzÄ…dnej robocie.
- Ho, ho! - zaskrzeczała z podziwem, kuśtykając po podwórzu i zaglądając w każdy
kąt. - To na całą zimę opał mam jak się patrzy. Anim myślała, że aż tyle tego jest. Niechaj
Bóg błogosławi Szymkowi. Co za zmyślny chłopaczek!
Tylko siekiery nie mogła odnalezć. Tej siekiery, którą rąbał drewno Szymek Kłos.
***
[ Pobierz całość w formacie PDF ]